Moja żona i ja jesteśmy już od 2 lat na emeryturze i ani razu nie zaproponowała mi wyjazdu na wakacje. A wszystko dlatego, że spędza całe dnie z wnukami, bo córka się obraża

Dwa lata temu przeszliśmy na emeryturę. Pamiętam ten dzień bardzo wyraźnie. Wyszedłem z pracy z lekką głową, jakby ktoś zdjął ze mnie ciężki plecak, który nosiłem przez całe dorosłe życie.

Myślałem, że teraz wreszcie zacznie się czas dla nas. Dla mnie i dla niej. Bez budzików, bez pośpiechu, bez ciągłego odkładania wszystkiego „na później”.

— Teraz to już będziemy mieli czas — powiedziałem wtedy żonie. — Może wreszcie gdzieś pojedziemy. Morze, góry, cokolwiek.

Uśmiechnęła się, ale ten uśmiech był jakiś niepewny.

— Zobaczymy — odpowiedziała. — Zobaczymy, jak się wszystko ułoży.

Screen IStockphoto

Nie naciskałem. Przez całe życie byłem tym cierpliwym. Tym, który rozumie, czeka, dopasowuje się. Ona zawsze miała więcej obowiązków
w głowie. Dzieci, dom, potem wnuki. Ja byłem gdzieś obok, spokojny, przewidywalny.

Na początku emerytura naprawdę wyglądała jak obietnica. Długie poranki, wspólna kawa, rozmowy bez zegarka w ręku. Ale bardzo szybko
zauważyłem, że te chwile zaczynają znikać. Najpierw pojedyncze dni, potem całe tygodnie.

— Jadę do córki — mówiła. — Trzeba pomóc z dziećmi.

— Dobrze — odpowiadałem. — Odpocznij tam trochę.

Tyle że to nie było „trochę”. To było codziennie. Od rana do wieczora. Wnuki, obiady, spacery, zakupy. A ja? Zostawałem w domu. Sam.

Z obiadem z wczoraj i ciszą, która z każdym miesiącem robiła się coraz cięższa.

— Może pojechalibyśmy gdzieś chociaż na kilka dni? — zaproponowałem pewnego wieczoru. — Nie muszą to być dalekie wakacje.

— Teraz nie mogę — odpowiedziała bez zastanowienia. — Wiesz, że córka się obraża, jak nie pomagam.

To zdanie zaczęło wracać jak refren. „Córka się obraża”. Jakby to była wyrocznia. Jakby jej obraza była ważniejsza niż wszystko inne.

— A ja? — zapytałem kiedyś ostrożnie. — Ja się nie obrażam, ale też jestem.

Spojrzała na mnie zdziwiona.

— Przecież ty rozumiesz — powiedziała. — Ty zawsze rozumiałeś.

I właśnie to było najgorsze. Że zawsze rozumiałem. Za bardzo.

Mijały miesiące. Znajomi opowiadali o wyjazdach, sanatoriach, krótkich wypadach nad jezioro. Ja kiwałem głową, uśmiechałem się i zmieniałem temat. Nie miałem co powiedzieć.

— Ty to masz szczęście, że żona tak się angażuje w życie dzieci — powiedział mi kiedyś kolega.

Nie odpowiedziałem. Bo jak wytłumaczyć komuś, że można czuć się samotnym we własnym małżeństwie?

Pewnego dnia nie wytrzymałem. Siedzieliśmy w kuchni, ona szykowała się do wyjścia, ja znowu zostawałem sam.

— Wiesz, że od dwóch lat ani razu nie byliśmy razem na wakacjach? — powiedziałem nagle.

Zatrzymała się.

— Teraz nie jest na to czas.

— A kiedy będzie? — zapytałem. — Kiedy wnuki dorosną? Kiedy córka przestanie się obrażać?

Westchnęła ciężko.

— Nie rozumiesz, jaka ona jest. Jak jej nie pomogę, potrafi się nie odzywać tygodniami.

— A ja? — powtórzyłem. — Ja się nie obrażam, więc mogę poczekać?

Zapadła cisza. Długa, niewygodna.

— Myślałam, że emerytura będzie spokojna — powiedziałem w końcu. — Że wreszcie będziemy razem.

— Przecież jesteśmy razem — odpowiedziała.

— Jesteśmy w tym samym mieszkaniu — poprawiłem. — To nie to samo.

Nie krzyczałem. Nie robiłem awantury. Mówiłem cicho, ale każde słowo bolało.

— Czuję się jak ktoś na drugim planie — dodałem. — Jakby moje potrzeby były mniej ważne, bo nie robię scen.

Spojrzała na mnie wtedy inaczej. Jakby pierwszy raz naprawdę mnie zobaczyła.

— Nie wiedziałam, że tak to odbierasz — powiedziała.

— Bo nigdy nie pytałaś — odpowiedziałem.

Tamtego wieczoru nie wyszła. Zadzwoniła do córki i powiedziała, że jutro nie przyjedzie. Słyszałem, jak córka podnosi głos przez
telefon. Słyszałem też, jak żona po raz pierwszy nie przeprasza.

— Mam też swoje życie — powiedziała spokojnie.

Nie wiem, co będzie dalej. Nie pakujemy jeszcze walizek. Nie mamy zarezerwowanych wakacji. Ale pierwszy raz od dawna czuję, że ktoś mnie wysłuchał.

Emerytura miała być nowym początkiem. I może wciąż nim będzie. Tylko trzeba było najpierw powiedzieć głośno, że nawet najbardziej cierpliwy człowiek też ma granice.

Bo miłość do dzieci i wnuków nie powinna oznaczać zapomnienia o tym, kto siedzi obok przy stole od kilkudziesięciu lat.

Dałam córce na ślub sporą sumę, a ona nawet mnie nie zaprosiła. Koleżanka mówi, że to dlatego, że przez całe życie bardzo się o nią troszczyłam: „To wszystko twoje wychowanie”

Dałam córce na ślub sporą sumę, a ona nawet mnie nie zaprosiła. Koleżanka mówi, że to dlatego, że przez całe życie bardzo się o nią troszczyłam

Chcę mieszkać osobno od mamy, znaleźć ukochanego mężczyznę, polegać tylko na własnych siłach, ale kiedy tylko chcę to zrobić, mama obraża się: „Porzucasz mnie, a ja robiłam dla ciebie wszystko”