Nigdy nie uważałam się za zazdrosną kobietę. Zawsze powtarzałam sobie, że zaufanie to fundament małżeństwa, a pomoc innym jest czymś naturalnym.
Dlatego przez długi czas nie reagowałam, gdy moja sąsiadka coraz częściej dzwoniła do mojego męża.
Wiedziałam, że jest samotna, że ma kilkoro dzieci i że życie jej nie oszczędzało. Rozumiałam to. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Mieszkamy w jednym bloku od lat. Znałam ją z widzenia, z krótkich rozmów na klatce schodowej. Zawsze zmęczona, zawsze z telefonem przy uchu albo z dzieckiem na rękach.
Ludzie mówili o niej różnie, ale ja starałam się nie słuchać plotek. Samotna matka, wielodzietna, bez wsparcia — łatwo ją ocenić, trudniej zrozumieć.

Pierwszy telefon był niewinny. Zepsuta pralka.
– Twój mąż zna się na takich rzeczach? – zapytała mnie kiedyś.
– Trochę – odpowiedziałam bez zastanowienia.
Pojechał. Wrócił po godzinie. Powiedział, że dzieci hałasowały, że było duszno, że ledwo dało się tam oddychać. Współczułam jej jeszcze bardziej.
Potem był cieknący kran. Później kontakt w ścianie. Potem prośba, żeby zawiózł ją z dziećmi do lekarza, bo nie miała auta. Zawsze coś. Zawsze pilne. Zawsze „tylko na chwilę”.
– Przecież nie mogę jej odmówić – mówił mój mąż. – Ona naprawdę nie ma nikogo.
Milczałam. Tłumaczyłam sobie, że jestem dorosła, że nie będę robić problemu z powodu czyjegoś nieszczęścia. Ale z każdym kolejnym
telefonem czułam w środku coraz większy niepokój.
Zaczęło mnie zastanawiać to, że dzwoniła już nie tylko w dzień, ale też wieczorami. Czasem w weekendy. Czasem wtedy, gdy jedliśmy
kolację.
– Przepraszam, to ona – mówił, wstając od stołu.
Słuchałam jego urwanych odpowiedzi, widziałam skupienie na twarzy i nagle zaczęłam się czuć jak ktoś trzeci. Jakby w naszym domu pojawiła się jeszcze jedna kobieta, niewidoczna, ale obecna.
Kulminacja przyszła zupełnie niespodziewanie.
Wracałam wcześniej z pracy. Zimny dzień, zmęczenie, myśl tylko o tym, żeby zdjąć buty i zrobić sobie herbatę. Otworzyłam drzwi i usłyszałam głosy z kuchni. Zatrzymałam się w progu, bo przez chwilę nie mogłam zrozumieć, co widzę.
Ona stała przy naszym stole. W mojej kuchni. Nalewała wodę do czajnika, jakby robiła to setny raz. Jej kurtka wisiała na oparciu krzesła. Na blacie leżała otwarta paczka herbaty, tej, którą przywiozłam ostatnio od mamy.
– O, już jesteś – powiedziała spokojnie, jakbyśmy były dobrymi znajomymi. – Robię herbatę, dzieci są zmęczone.
Spojrzałam na męża. Stał obok, wyraźnie zaskoczony moim powrotem.
– Ona tylko na chwilę – zaczął. – Dzieci czekają na dole…
Ale ja już go nie słuchałam. W głowie dudniło mi jedno pytanie: skąd ona ma klucze do mojego domu?
– A skąd weszłaś? – zapytałam cicho.
Zapanowała niezręczna cisza.
– Twój mąż mi otworzył wcześniej – odpowiedziała szybko. – Powiedział, żebym poczekała tutaj, bo dzieci marzną.
To był ten moment. Nie awantura, nie krzyk, tylko nagłe zrozumienie, że granice zostały przekroczone. Że to nie była już pomoc, tylko
coś, co zaczęło przypominać codzienność.
– Myślę, że herbata wystarczy – powiedziałam chłodno. – Ale to jest mój dom.
Popatrzyła na mnie z wyrzutem.
– Ja nic złego nie zrobiłam – odpowiedziała. – Twój mąż zawsze mi pomaga.
Właśnie. Zawsze.
Po jej wyjściu długo siedzieliśmy w ciszy. W końcu nie wytrzymałam.
– Od kiedy obce osoby robią herbatę w mojej kuchni? – zapytałam.
– Przesadzasz – odpowiedział. – Ona jest w trudnej sytuacji.
– A ja? – zapytałam cicho. – Ja też mam prawo czuć się bezpiecznie we własnym domu.
Nie odpowiedział od razu. Patrzył w podłogę, jakby dopiero teraz coś do niego docierało.
Tego wieczoru długo rozmawialiśmy. Powiedziałam mu wszystko — o narastającym niepokoju, o poczuciu, że ktoś wchodzi w nasze życie bez
zaproszenia, o granicach, które są potrzebne nawet wtedy, gdy chce się pomagać.
– Nie chcę być tą złą – powiedziałam. – Ale nie chcę też być tą, która milczy, aż w końcu obca kobieta poczuje się u nas jak u
siebie.
Następnego dnia zadzwonił do niej sam. Słyszałam tylko fragment rozmowy.
– Pomogę, gdy będzie trzeba – mówił spokojnie. – Ale musimy ustalić zasady.
Nie wiem, czy była zadowolona. Wiem tylko, że od tamtej pory dzwoni rzadziej. A ja po raz pierwszy od dawna czuję, że mój dom znowu
jest mój.
Bo pomaganie innym jest ważne. Ale jeszcze ważniejsze jest to, żeby nie zgubić siebie w cudzych problemach.