Moja teściowa zawsze uważała, że ma jakiś szczególny wpływ na mojego męża, więc mogła w każdej chwili zadzwonić i powiedzieć mu, że musi gdzieś pojechać lub coś załatwić. Jedyne, czego nie rozumiem, to dlaczego nie poprosi o to swojego drugiego syna, który mieszka z nią

Moja teściowa od zawsze była przekonana, że ma wyjątkowy wpływ na mojego męża, jakby istniała niewidzialna nić, która pozwala jej pociągać za sznurki, kiedy tylko pojawi się taka potrzeba.

Przez pierwsze lata naszego małżeństwa patrzyłam na to z dystansem, bo wydawało mi się, że niektóre matki po prostu tak mają — wciąż traktują dorosłych synów jak chłopców, którzy bez nich sobie nie poradzą.

Ale w miarę upływu czasu cienka granica między troską a kontrolą stawała się coraz bardziej widoczna, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy to ja jestem zbyt wrażliwa, czy może to naprawdę przekracza granice zdrowego rozsądku.

Zdziwiło mnie tylko jedno — dlaczego nie poprosi o pomoc swojego drugiego syna, który mieszka z nią pod jednym dachem, dosłownie na wyciągnięcie ręki.

Początkowo były to drobnostki. „Czy możesz podjechać po chleb? Mateusz nie ma czasu, a ja nie dam rady wyjść”. Mój mąż wsiadał w samochód i jechał, choć mieliśmy pełno pracy w domu i właśnie planowaliśmy obiad.

Później zaczęło się robić poważniej. Telefon dzwonił o dziewiątej wieczorem, kiedy siedzieliśmy razem na kanapie, a ja cieszyłam się, że po całym długim dniu wreszcie mamy chwilę spokoju.

„Synu, musisz podjechać. Przypomniało mi się coś ważnego. Zapomniałam odebrać przesyłkę z paczkomatu. Będzie mi jutro potrzebna”.

Mąż wstawał, zakładał buty i nawet nie pytał, czy może to poczekać do rana. Jakby słowo „musisz” wymawiane przez matkę wywoływało w nim jakiś automatyczny odruch posłuszeństwa, z którego nie potrafił się wyrwać.

„Zauważyłeś, że twoja mama dzwoni tylko do ciebie?” — zapytałam kiedyś, kiedy wrócił po godzinie, mokry od deszczu, z reklamówką w dłoni i miną kogoś, kto właśnie wykonał zadanie wbrew sobie.

„Twój brat mieszka tuż obok. Dlaczego ona nie poprosi jego?” Mąż wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste. „Bo wie, że ja to zrobię”. „No właśnie” — pomyślałam wtedy. „Bo wie, że ty to zrobisz… a ja mam ponosić tego konsekwencje”.

Z czasem te telefony zaczęły się pojawiać coraz częściej — jakby jego mama czuła, że im bardziej się irytuję, tym bardziej musi pokazać, kto tu naprawdę ma wpływ.

„Marek, musisz podjechać do lekarza po wyniki”. „Marek, musisz zajrzeć do piwnicy, bo boję się, że coś tam przecieka”. „Marek, musisz…”.

To słowo zaczęło mnie denerwować bardziej, niż byłam gotowa przyznać. Bo nikt nie pytał, czy my mamy jakieś plany. Czy może próbowaliśmy spędzić razem czas. Czy może mąż jest zmęczony po pracy. Nie. On MUSIAŁ. Zawsze. W każdej chwili.

Pewnego dnia miarka się przebrała. Była sobota, mieliśmy jechać na długo odkładany wyjazd, małą wycieczkę nad jezioro, żeby odpocząć od tygodnia pełnego pracy, obowiązków i stresu.

Wszystko było przygotowane. Kanapki zapakowane, termos z herbatą napełniony, samochód zatankowany. Byłam szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa, że spędzimy ten dzień razem. I wtedy telefon zadzwonił. Nawet nie musiałam patrzeć na ekran — wiedziałam, kto to.

„Marek, musisz natychmiast przyjechać. Przecieka kran w łazience!”. Usłyszałam głośne westchnienie mojego męża, zanim jeszcze
odpowiedział.

Spojrzał na mnie z miną proszącą o zrozumienie. „To tylko chwilka” — powiedział, choć oboje dobrze wiedzieliśmy, że „chwilka” u jego matki oznaczała minimum dwie godziny.

„Czy twój brat też ma ręce?” — zapytałam ostro, kiedy wcisnął buty na nogi. „Mieszka z nią. Dwa pokoje dalej! Ona naprawdę musi cię ściągać z całego miasta, bo przecieka jej kran?”

„Po prostu szybciej to zrobię” — próbował tłumaczyć, ale ja już czułam rosnącą w środku frustrację. Nie byłam przeciwna pomaganiu.

Ale byłam przeciwna temu, że pomoc przestała być gestem dobrej woli, a stała się obowiązkiem narzuconym przez kogoś, kto doskonale wiedział, że mój mąż nie potrafi odmówić.

Kiedy wrócił po trzech godzinach, jezioro przestało mieć znaczenie. Siedziałam na kanapie, słuchając, jak klucz przekręca się w zamku, i czułam tylko pustkę.

Usiadł obok i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. „Przepraszam, kochanie. Mama się zdenerwowała, bo brat powiedział, że nie ma czasu”. „A my mieliśmy czas?” — zapytałam cicho. Wtedy chyba pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach cień refleksji.

Długo o tym rozmawialiśmy. O tym, że nie jestem zła na jego mamę, tylko na tę nierównowagę. Na to, że on jest zawsze w gotowości, jakby ktoś naciskał niewidzialny guzik, a on musi biec.

Na to, że my odkładamy nasze życie, a jego brat, choć na miejscu, potrafi powiedzieć „nie”. „Może pora, żebyś też spróbował” — powiedziałam mu wtedy, ostrożnie dobierając słowa.

„Ona cię kocha, ale zaczyna traktować cię jak zastępcę swojego męża. Ty nie jesteś jej partnerem. Jesteś jej synem”.

Mąż długo milczał, zanim pokiwał głową. „Masz rację. Chyba nigdy o tym nie myślałem w ten sposób”. I choć wiedziałam, że to nie będzie łatwe, zobaczyłam coś, czego brakowało mi od dawna — gotowość do zmiany.

Pierwsza próba przyszła niespodziewanie, dwa dni później. Telefon zadzwonił po raz kolejny. „Marek, musisz…”. A on przerwał jej łagodnie, ale stanowczo: „Mamo, dzisiaj nie mogę. Porozmawiaj z Tomkiem, on jest na miejscu”.

Usłyszałam ciszę po drugiej stronie, bo teściowa najwyraźniej nie była przyzwyczajona do odmowy. A ja poczułam ulgę — taką, która przychodzi dopiero wtedy, gdy ktoś wreszcie postawi granicę.

Oczywiście, że mama była obrażona. Oczywiście, że później narzekała, że „synowa ma na niego zły wpływ”. Ale nasz dom pierwszy raz od dawna stał się miejscem, w którym mogliśmy oddychać bez poczucia, że ktoś stale wzywa go do służby.

Mój mąż zrozumiał, że troska nie musi oznaczać dyktowania swojego życia według cudzych potrzeb. A ja poczułam, że po raz pierwszy jesteśmy po tej samej stronie — nie przeciw komukolwiek, tylko za sobą nawzajem.

I może właśnie o to chodzi w małżeństwie. Nie o to, żeby zrywać więzi rodzinne, ale o to, żeby ktoś wreszcie powiedział: „Moje życie też jest ważne”. I żeby druga osoba to uszanowała.

Mój mąż odmówił regularnego wożenia mojej siostry załatwiać sprawy, więc powiedziała, że znalazłam sobie leniwca, bo jej były mąż zawsze był pod ręką i nikomu nie odmawiał: „Mama też zgadza się, że żyjecie tylko dla siebie, a o rodzinie zapomnieliście”

Urodziłam swoje pierwsze dziecko w wieku 40 lat, a rodzina zamiast mnie wesprzeć, powiedziała, że będę stara, kiedy moje dziecko pójdzie do szkoły. Ale nie obchodzi mnie, co mówią, to mój wybór

Moja mama uważa, że powinnam zapewnić jej utrzymanie na starość, a swoją emeryturę odkłada na wszelki przypadek. Nawet nie pyta mnie, czy jestem w stanie robić to regularnie: „Wiesz przecież, że jestem samotna i jestem twoją mamą, to twój obowiązek”