Screen freepik
Ale są takie momenty, kiedy milczenie boli bardziej niż słowa. I właśnie w takim momencie znalazłam się ostatnio.
Mój syn od kilku lat pracuje na dwa etaty. Wstaje jeszcze przed świtem, wraca późnym wieczorem, często zmęczony tak, że ledwo ma siłę zdjąć buty.
Kiedy pytam, jak się czuje, uśmiecha się krótko i mówi, że „wszystko w porządku”. Znam ten uśmiech. To uśmiech kogoś, kto nie chce się skarżyć, bo uważa, że tak trzeba.
Synowa w tym czasie żyje zupełnie innym rytmem. Zakupy, spotkania z koleżankami, nowe ubrania, kolejne torby z galerii handlowej.
Kiedy przychodzę do nich w odwiedziny, ona siedzi z telefonem w ręku albo opowiada o promocjach, które udało jej się upolować.
Dom zadbany, ale jakby bez jej obecności. Wszystko robi ktoś inny — albo mój syn po pracy, albo sprzątaczka.
Pewnego dnia nie wytrzymałam. Zobaczyłam syna, który po nocnej zmianie pojechał jeszcze do drugiej pracy, a ona w tym czasie planowała kolejny „mały wypad do miasta”.
— Synku, czy ty nie uważasz, że to trochę niesprawiedliwe? — zapytałam ostrożnie. — Ty pracujesz bez przerwy, a ona nawet nie myśli o tym, żeby coś dołożyć.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
— Mamo, nie zaczynaj — powiedział cicho. — Tak się umówiliśmy.
— Ale życie to nie umowa na papierze — odpowiedziałam. — Człowiek nie jest maszyną. Ty też masz prawo odpocząć.
Wtedy w jego głosie pojawiło się coś, czego wcześniej nie znałam. Złość? A może tylko obrona własnych wyborów.
— Moja żona nie będzie pracować — powiedział stanowczo. — A ty zajmij się swoim życiem.
Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż się spodziewałam. Nie dlatego, że były niegrzeczne. Zabolały, bo zrozumiałam, że w jego oczach przestałam być kimś, kto się troszczy, a stałam się kimś, kto przeszkadza.
Przez kilka dni nie dzwoniłam. Myślałam o tym, czy rzeczywiście przekroczyłam granicę. Przecież nie chciałam go kontrolować. Chciałam tylko, żeby nie zapomniał o sobie. Żeby nie obudził się za kilka lat z poczuciem, że wszystko oddał innym, a sam został pusty.
Kiedy znów się spotkaliśmy, syn był jeszcze bardziej zmęczony niż zwykle. Usiadł ciężko na krześle i powiedział tylko:
— Mamo, czasem nie jest łatwo.
Nie powiedziałam już nic. Zrozumiałam, że on sam musi dojść do tego, gdzie leży granica między poświęceniem a rezygnacją z siebie. Ja mogę tylko być obok. Milczeć wtedy, gdy trzeba, i mówić wtedy, gdy naprawdę nie da się już dłużej.
Dziś uczę się żyć z myślą, że dzieci nie zawsze wybierają drogę, którą uważamy za słuszną. Ale matczyne serce i tak widzi więcej, niż
chciałoby się przyznać. I nawet jeśli słyszy: „zajmij się swoim życiem”, to i tak cicho, po swojemu, nadal się martwi.
Przez długi czas mieszkaliśmy z teściami i na początku naprawdę wierzyłam, że to tylko przejściowy…
Często pukała do moich drzwi. Zawsze nieśmiało, jakby przepraszała za sam fakt swojego istnienia. Najpierw…
Pracujemy razem. To brzmi dumnie, kiedy ktoś pyta, czym się zajmujemy. Wspólna firma, wspólne godziny,…
Zawsze byłam tą „rozsądną” córką. Tą, na którą można liczyć. Kiedy mama chorowała, to ja…
Przez całe życie byłam kobietą, która „daje radę”. Tak o mnie mówiono w rodzinie, w…
Przez całe życie powtarzałam sobie, że wszystko da się poukładać, jeśli tylko jest dobra wola.…