Wszyscy czekaliśmy na ten moment. Mój brat, Marek, przez lata był typem samotnika. Pracował, wracał do pustego mieszkania, powtarzał, że „jeszcze przyjdzie czas”. Mama często wzdychała przy stole:
— „Żeby tylko kogoś porządnego spotkał…”.
Aż pewnego dnia przyszedł z uśmiechem i powiedział:
— „Poznałem kogoś. Ma na imię Ewelina”.
Zaiskrzyło w jego oczach coś, czego dawno nie widzieliśmy — szczęście. Byliśmy więc naprawdę zadowoleni.
Kiedy ją w końcu poznałam, pomyślałam: piękna dziewczyna. Smukła, elegancka, mówiła z pewnością siebie. Trochę chłodna, ale może to tylko pierwsze wrażenie.
Mama była zachwycona.
— „Wreszcie dziewczyna z klasą” — powtarzała, nakrywając stół najlepszą zastawą.
Pierwsze miesiące wyglądały jak z bajki. Marek chodził uśmiechnięty, przynosił jej kwiaty, opowiadał, jak dobrze się dogadują.
Wszyscy oddychaliśmy z ulgą. W końcu, po tylu latach, ktoś wlał w jego życie odrobinę ciepła.
Pamiętam dzień, kiedy zaprosili nas na obiad do swojego nowego mieszkania. Ewelina sama gotowała, wszystko wyglądało idealnie.
Mówiła, że „chce być dobrą żoną”, a Marek tylko patrzył na nią jak zaczarowany. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, wspominaliśmy
dzieciństwo. Było naprawdę miło.

A potem wyszłam do przedpokoju, żeby odebrać telefon. I wtedy usłyszałam głos Eweliny z kuchni. Cichy, ale wyraźny. Mówiła przez
telefon, zapewne do swojej matki.
— „Dobrze, mamo, nie martw się. Zrobię wszystko, żeby mieszkanie zapisał na mnie. On mnie kocha, więc to nie będzie trudne”.
Serce mi zamarło. Stałam nieruchomo, trzymając telefon przy uchu, choć połączenie dawno się skończyło. W głowie miałam tylko jedno
zdanie: „żeby mieszkanie zapisał na mnie”.
Nie wiedziałam, co robić. Wróciłam do stołu, a ona uśmiechała się promiennie, nalewała zupę, pytała, czy smakowało. Marek obejmował ją czule, nie widząc niczego. A ja czułam, jak we mnie rośnie coś gorzkiego — lęk, może rozczarowanie, może złość.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie słyszałam ten sam ton — spokojny, pewny siebie, wyrachowany. Powiedzieć Markowi? A jeśli to tylko nieporozumienie? Może źle zrozumiałam? Przecież nie chcę rozbijać jego szczęścia.
W końcu zebrałam się na odwagę. Spotkaliśmy się w naszej ulubionej kawiarni, tak jak dawniej. Siedział naprzeciwko, uśmiechnięty, rozpromieniony.

— „Wiesz, Ewelina to naprawdę ktoś wyjątkowy. Czuję, że to ta jedyna.”
A ja… nie miałam serca, by mu powiedzieć.
Tylko spojrzałam mu w oczy i zapytałam:
— „A ufacie sobie w stu procentach?”
— „Oczywiście! Czemu pytasz?”
— „Tak po prostu” — uśmiechnęłam się, choć w środku wszystko się we mnie łamało.
Minęło kilka miesięcy. Pewnego wieczoru zadzwonił. Głos miał cichy, drżący.
— „Miałaś rację…”
— „O czym mówisz?”
— „Znalazłem wiadomości. Pisała z kimś o sprzedaży mieszkania, o tym, że ‘w końcu dopięła swego’. Nie wiem, co robić”.
Siedziałam w ciszy, słuchając, jak łamie się jego głos. Mój brat, ten silny, zawsze opanowany Marek, płakał. A ja czułam tylko
ciężar. Bo może gdybym wtedy powiedziała wszystko, nie musiałby przeżywać tego bólu.
Dziś mieszka znowu sam. Powoli wraca do siebie, zaczął remontować mieszkanie, mówi, że „chce je zatrzymać, ale nie dla kogoś — dla
siebie”. Mama już nie wspomina o „dziewczynie z klasą”. Teraz powtarza tylko:
— „Nie każda piękna twarz ma dobre serce”.
Czasem myślę, że to była lekcja dla nas wszystkich. Nie zawsze ten, kto się uśmiecha, ma czyste intencje. I nie zawsze warto milczeć
w imię spokoju.
Bo milczenie też potrafi kosztować — czasem zbyt wiele.
