Czasami myślę, że moja matka uwielbia grać ofiarę. Po prostu nie rozumiem dlaczego. Ona naprawdę wie, jak wszystko obrócić tak, żeby było ci jej nawet żal.
A potem się opamiętujesz, patrzysz trzeźwo na sytuację i masz ochotę potrząsnąć staruszką!
Swoją drogą, zawsze tak było. Pamiętam z dzieciństwa tę mistrzowską maskę tragedii na jej twarzy.
Było wiele sytuacji, w których rozwiązanie jest właściwie oczywiste. Ale nikt tam nie litował się nad moją mamą, więc zawsze wybierała trudniejszą ścieżkę.
Moja rodzina składała się z taty, mamy i starszego brata. Kiedy miałam 5 lat, ojciec opuścił dom. Wybrał inną kobietę.
Teraz doskonale go rozumiem — nie każdy potrafi dogadać się z charakterem mojej mamy.
Tata zostawił nam swoje mieszkanie, co miesiąc przynosił nam pieniądze i często przynosił nam różnego rodzaju smakołyki. Krótko mówiąc, nigdy nie zapominał o swoich dzieciach.
Ale mojej matce się to nie podobało. Skupiła się na zdradzie i zrobiła z tego skandal. Zaczęła się pakować, wyciągając nas z domu na odludziu w mroźną noc.
Mówiła, że nie ma gdzie mieszkać i wyrzuca dzieci na ulicę! Jakoś, ale wtedy ojciec uspokoił ją jednym warunkiem: sprzeda swoje mieszkanie i za pieniądze kupi nam kawalerkę.
A sam pójdzie do akademika. To uspokoiło moją matkę. Ale nadal nie rozumiem, dlaczego zamieniła dwupokojowe mieszkanie na malutki pokój.
Potem mój brat wyjechał na studia do innego miasta. Moja matka znów zaczęła płakać. Martwiła się, że jej syn będzie tak daleko od domu. Mógł pójść do lokalnego college’u i dokończyć edukację. Gdyby chciał pracować, nie potrzebowałby tego wykształcenia i znalazłby pracę.
Powinnam była cieszyć się szczęściem Macieja, a nie wytykać mu całe życie, że zamienił matkę na naukę. Później długo nie wychodziłam za mąż. Szczerze mówiąc, nie spieszyło mi się. Chciałam skończyć studia, poukładać sobie trochę życie, a potem poszukać zalotnika.
Przeszkadzało to również mojej matce. Zawsze szeptała mi do ucha, że pozostanę dziewczyną do późnej starości. Ogólnie rzecz biorąc, wyszłam za mąż.
W wieku 27 lat. Mój brat właśnie wrócił do domu z pracy. Powiedział, że też chce się ożenić. Na początku mama się ucieszyła, ale potem usłyszała, że jej synowa będzie cudzoziemką. I znowu łzy!
Teraz narzekała, że wszyscy chcemy ją zostawić. Ale była stara i potrzebowała opieki. Kiedy umrze, nikt się nawet nie dowie — tak wszyscy odeszli. A ja nawet nie powiedziałam jej, że sama chcę się przeprowadzić, bo mój mąż kupił własny dom poza miastem.
Miesiąc temu mieszkałam w sąsiednim domu. Musiałam przechodzić do niej przez ulicę. A teraz byłam dwie godziny drogi od niej.
Żeby wyprzedzić kolejny dramat, powiedziałam, że zabierzemy mamę, jak tylko skończymy remont. Dziecko będzie z nami. Nikt nie zostawia jej samej. Nie była szczególnie chętna, ale też nie odmówiła.
Kiedy remontowaliśmy dom, zaszłam w ciążę. Musiałam iść na urlop macierzyński. Ale wykończyliśmy dom. Mamy tu trzy duże pokoje.
Zgodnie z obietnicą dzwonię do mamy. Mówię jej, że będzie miała osobny pokój i nikt nie będzie jej przeszkadzał. Nie ma pracy ani interesów w mieście. Pozostało więc tylko spakować się i przeprowadzić.
Mama zaczęła na wszystko narzekać i obwiniać zięcia. Powiedziała, że to on wybrał tę okolicę i próbował namówić córkę do rezygnacji z zasiłku. Nie mógł tego znieść. Uciszył teściową. A następnego dnia matka powiedziała, że nikt jej nie potrzebuje, nie będzie z nami mieszkać, bo nie jest szanowana w tym domu. Teraz mówi wszystkim, że ją wyrzuciliśmy.
Wydaje mi się, że to jakiś rodzaj starczego delirium. Ona tylko narzeka na swoje życie i wymyśla różne problemy. Wierzę jej. Zabieram ją do szpitala, a specjaliści tylko wzruszają ramionami — jest zdrowa.
Nawet moi sąsiedzi patrzą teraz na mnie z obrzydzeniem. Powiedziała im o mnie takie rzeczy, że to aż przerażające. Jakbym wyrzuciła ją z domu, obojętną i niewdzięczną.
Ale to nic więcej niż bezwstydne kłamstwo! Nadal zapraszam ją do siebie i oferuję jej wszystko, czego potrzebuje. Jestem gotowa znieść wszystko dla mojej matki, ale ona przekracza granicę.
Chce, żeby wszystko było jak dawniej. Chce, żeby wszyscy z nią żyli, słuchali jej narzekań na życie i współczuli starej i słabej kobiecie. Ale czego ona od tego chce? Nie mogę zostawić mojej córki i męża, aby zadowolić ją do końca życia.
Próbuję jej to wytłumaczyć, ale co można z nią zrobić? Ona zna tylko swoją prawdę. Ciągle narzeka, że jest sama. Nie chce do nas przyjeżdżać, bo nie jest przyzwyczajona do życia na wsi. Zięć też jej nie lubi, wyrzuca ją z domu.
Nie mam już do niej nerwów. Kiedy patrzę na jej łzy, robi mi się niedobrze. Nie wiem już, co z nią zrobić. Nie mogę jej zabrać do siebie na siłę. A nie chcę jej zostawiać samej.