Screen freepik
Na klatce schodowej wiało, jakby wiatr próbował wejść do mieszkań razem z tymi, którzy właśnie wracali z zakupów.
Weszłam do środka, strzepując z kurtki krople mżawki, i już wtedy poczułam, że coś będzie nie tak.
Mama siedziała w salonie, na swoim starym fotelu, który pamiętał jeszcze czasy mojego dzieciństwa. Patrzyła na mnie z tym dobrze znanym wyrazem — mieszaniną pretensji, oczekiwania i pewności, że ma prawo wymagać.
– W końcu jesteś – powiedziała bez uśmiechu. – Spóźniłaś się.
– Mamo, wyszłam prosto z pracy – odpowiedziałam. – Autem nie dało się przejechać, korek od samego ronda.
Machnęła ręką, jakby to nie miało żadnego znaczenia.
– Zrobiłam ci herbatę, ale już wystygła – dodała. – Sama sobie zrobisz drugą.
Znałam ten ton. Zawsze zapowiadał jedną z tych rozmów, po których wracałam do domu z ciężarem na sercu.
Ale mimo wszystko starałam się zachowywać spokój. Przyszłam przecież odwiedzić mamę, zobaczyć, jak się czuje, pomóc jej z kilkoma sprawami.
Kiedy usiadłam na kanapie, spojrzała na mnie przenikliwie, jakby chciała ocenić, czy jestem gotowa na to, co zaraz powie. I rzeczywiście, po chwili usłyszałam słowa, które brzmiały we mnie bardzo długo.
– Musimy porozmawiać – zaczęła, splatając ręce na kolanach. – O pieniądzach.
Westchnęłam, choć starałam się to zrobić jak najciszej. Temat wracał jak bumerang. Mama miała swoją emeryturę, niewysoką, to prawda,
ale wystarczającą, żeby opłacić rachunki i kupić jedzenie. Odkładała jednak grosz do grosza, „na czarną godzinę”, jak mówiła.
Jednocześnie od miesięcy, a właściwie lat, dawałam jej regularnie pieniądze: na leki, na rachunki, na zakupy.
Nigdy nie narzekałam, bo wiedziałam, że jest sama i potrzebuje wsparcia. Ale ostatnio zaczynałam czuć, że jej oczekiwania rosną szybciej niż moje możliwości.
– Znowu musisz mi coś dać – oznajmiła bez wahania. – Wiesz, jak jest. Bez ciebie sobie nie poradzę.
– Mamo – zaczęłam spokojnie – przecież masz emeryturę. Ja mogę ci pomagać, ale nie jestem w stanie utrzymywać cię całkowicie.
Zmarszczyła brwi, jakby właśnie usłyszała coś absurdalnego.
– Jak to nie jesteś w stanie? – zapytała. – Jesteś moją córką. To twój obowiązek.
Te słowa, wypowiedziane tak pewnym tonem, przeszyły mnie jak igła. Poczułam, jak zaciska mi się gardło.
– Mamo, ja też mam swoje zobowiązania – próbowałam tłumaczyć. – Raty, dzieci, codzienne wydatki. Nie mogę ci dawać tyle, ile chcesz, bo sama ledwo to ogarniam.
Mama pokręciła głową, jakby chciała strząsnąć z siebie każde moje słowo.
– Nie obchodzi mnie to – powiedziała twardo. – Wiesz przecież, że jestem samotna. A ty masz moralny obowiązek zapewnić mi godne
życie. Tak robią dzieci. A moja emerytura… – zawiesiła głos – ją wolę odkładać. Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć.
Wtedy zrozumiałam, że dla niej nie chodzi o brak środków. Chodzi o pewność. O poczucie kontroli. O to, że ja będę „tym zabezpieczeniem”, jej żywą polisą, której nie trzeba opłacać, ale można używać, kiedy tylko zechce.
– Chcesz, żebym dała ci pieniądze, a ty swoją emeryturę trzymasz na koncie? – zapytałam ostrożnie.
– Tak – odpowiedziała bez zawahania. – Bo ja muszę mieć zapas. Ty jesteś młoda, pracujesz. A ja już nie.
W tamtej chwili spojrzałam na nią inaczej niż kiedykolwiek. Zobaczyłam nie tylko moją mamę, ale kobietę, która przez lata była sama, która nigdy nie miała wsparcia od nikogo, która nauczyła się odkładać wszystko — uczucia, troski i pieniądze.
Tylko że teraz przerzucała cały ciężar na mnie, nie pytając, czy dam radę. A ja już nie dawałam.
– Mamo – powiedziałam cicho – ja cię kocham. I zawsze będę ci pomagać. Ale nie mogę być jedyną osobą, która ciągnie twoje życie finansowe. Ja też mam swoje granice.
Spojrzała na mnie tak, jakby właśnie ją zdradzono.
– Czyli nie chcesz pomagać? – zapytała oskarżycielsko.
– Chcę – odpowiedziałam. – Ale na tyle, na ile mogę. Nie na tyle, ile ty uważasz, że powinnam.
Wstała, jakby nie mogła usiedzieć na miejscu.
– Wiedziałam – syknęła. – Wiedziałam, że kiedyś się odwrócisz. Wszystkie dzieci są takie same. Dopóki rodzic jest potrzebny, dzwonią, odwiedzają. A potem… mają swoje życie.
– Mamo, to nie tak. Przestań mnie karać za to, że próbuję być uczciwa.
Ale jej oczy zaszły dumą. Tą twardą, chłodną dumą, którą znałam z dzieciństwa.
– Skoro nie możesz dawać tyle, ile dawaliś dotąd, to chociaż przychodź częściej – powiedziała. – Jestem samotna.
I nagle, mimo całej tej emocjonalnej burzy, poczułam… żal. Wielki, miękki, trudny żal. Bo prawda była taka, że mama rzeczywiście była samotna. Tylko że obudowała tę samotność murem, którego nikt nie mógł przekroczyć bez zapłaty — dosłownej lub metaforycznej.
Spędziłam z nią jeszcze godzinę. Zrobiłam herbatę, posłuchałam o jej decyzjach, o jej lękach, o tym, że „starość jest najgorsza, bo człowiek nie ma nikogo”. Ale wyszłam z mieszkania z ciężarem w sercu, który trudno opisać.
W drodze do domu długo myślałam o tym, gdzie jest granica między obowiązkiem a nadużyciem. Miłością a manipulacją. Pomocą a wykorzystywaniem czyjejś dobroci.
I wiem jedno: rodziców trzeba wspierać. Ale rodzice też powinni wspierać swoje dzieci — choćby emocjonalnie, choćby zrozumieniem. A nie tylko oczekiwaniem i pretensją.
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy.
– Będę pomagać – powiedziałam. – Ale tak, żebyśmy obie mogły oddychać. Nie będę twoją jedyną skarbonką. Chcę być córką, nie
bankomatem. Spróbujmy znaleźć inną drogę.
Przez chwilę milczała. Pierwszy raz od dawna.
– Zobaczymy – mruknęła. – Może masz rację.
Nie wiem, czy miała. Ale wiem, że wreszcie zaczęłam chronić siebie — i to też jest obowiązek. Mój własny wobec siebie samej.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom, gdy zadzwoniła do mnie córka. Jej głos brzmiał radośnie, podekscytowanie…
Myślałam, że urodziny męża będą po prostu kolejną rodzinną okazją, żeby się spotkać, posiedzieć razem,…
Od samego początku wiedziałam, że wchodzę w niełatwy układ. Nie dlatego, że mój mąż był…
Nigdy nie uważałam się za zazdrosną kobietę. Zawsze powtarzałam sobie, że zaufanie to fundament małżeństwa,…
Nigdy nie myślałem o tym, kto dostanie mieszkanie moich rodziców. Przez długie lata nawet nie…
Nigdy nie planowałam mieszkać na dworcu. A właśnie tak czasem czuję się we własnym mieszkaniu…