Obudził mnie zapach ciast mojej babci. I od razu poczułam absurdalność tego, co się działo: mojej babci nie było od pięciu lat. Za oknem robiło się ciemno. Zasnęłam w ciągu dnia.
Spod zamkniętych drzwi wpadał pasek światła. Schowałam się w łóżku. I czekałam. Nie wiem, na co czekałam. A drzwi cicho się otworzyły…
Babcia zapytała, czy chcę placki, a ja przytaknęłam twierdząco. W kuchni paliło się światło, a przy stole siedział mój dziadek. Odszedł w dziewięćdziesiątym ósmym.
Usiadłam na kanapie obok niego i przycisnęłam do siebie jego suche ciało. Mój dziadek był gorący i protestował przeciwko temu, że go tak przytulam. Zobaczył, że mam skaleczenie na palcu i pospieszył opatrzyć ranę.
Przytuliłam dziadka jeszcze mocniej. Minęło tyle lat, a on się nie zmienił. Nadal jest wybredny i nie pozostaje obojętny na drobne urazy.
Kiedy byłam mała, chowałam się przed nim, gdy stłukłam sobie kolano albo wbiła mi się drzazga pod skórę.
Bo dziadek, podwijając rękawy swojej niezmienionej kamizelki, natychmiast zaczynał mnie opatrywać. Hojnie podlewał ranę brylantową zielenią i owijał ją trzema metrami bandaża. A potem codziennie zmieniał opatrunek i uważnie obserwował, jak rana się goi.
Oczywiście to otarcie zagoiło się szybko, tak jak zagoiłoby się bez interwencji chirurgicznej mojego dziadka, ale mój dziadek bardzo lubił przypisywać sobie zasługi za niepotrzebne osiągnięcia. Zawsze mnie to bawiło i wzruszało. A kiedy odwijał bandaż, zawsze mówił, że dobrze, że się pojawił i wszystko szybko się zagoiło.
Starsi ludzie mieszkali razem od prawie sześćdziesięciu lat, a moja babcia już dawno przyzwyczaiła się do dziwactw dziadka.
A teraz dziadek chwycił mnie za palec, który skaleczyłem w zeszłym tygodniu, i zaczął mnie upominać, że nie opatrzyłem rany od razu.
Pozwoliłam dziadkowi dotknąć mojego palca i spojrzałam na jego łysinę. Różową łysinę z piegami. Mój dziadek był rudzielcem. Dawno, dawno temu. Od niego nasza rodzina rozpoczęła tradycję rodzenia rudzielców co dwadzieścia do trzydziestu lat.
Urodziłam się trzydzieści trzy lata po mojej rudowłosej ciotce, odziedziczywszy piegi i rude włosy po dziadku. I nigdy nie byłam z tego powodu szczęśliwa. Bo stawałam się rozpaczliwie ruda tylko latem, a wiosną byłam gęsto pokryta piegami, które od trzynastego roku życia usuwałam i wybielałam na wszelkie możliwe sposoby. W innych porach roku wyglądałam jak anemiczna dziewczyna z matowymi rudymi włosami. W wieku piętnastu lat zostałam blondynką i nie zmieniłam fryzury od ponad dziesięciu lat.
Łysina mojego dziadka była różowa. Były na niej piegi. I było na niej małe otarcie. Nabawił się jej w daczy, ponieważ bardzo lubił uderzać głową o niską ościeżnicę, kiedy latem wspinał się pod dom po drewno na opał. Odkąd sięgam pamięcią, to otarcie nigdy nie zdążyło się całkowicie zagoić.
Pewnego razu moja babcia usiadła obok mnie, przejechała dłonią po blacie i zaczęła mi opowiadać, jak mieszkali tu przez trzydzieści lat w tym mieszkaniu. Przywieźli mnie tu jako niemowlę ze szpitala położniczego. Z jakiegoś powodu natychmiast przypomniałam sobie, jaki bałagan panował w moim małym pokoju i że na krześle leżał Everest niewyprasowanego prania, i spuściłam głowę.
Moja babcia zawsze była rzadką sprzątaczką. Wszystko było poukładane na półkach, poukładane według wszelkich zasad. „Pamiętam, że kiedy babcia zmarła, otworzyłam szafę po raz pierwszy od jej śmierci…
Uderzył mnie stamtąd zapach mydła. Moja babcia lubiła układać warstwy czystego prania z kawałkami mydła dla dzieci… Stałam tam, a moja ręka nie podniosła się, by wyciągnąć i wynieść do kosza te starannie złożone dziadkowe worki, chusteczki i szmaty.
Szmaty w końcu mnie zabiły. Kawałki starej sukienki babci, którą pamiętałam, wyprasowaną z obu stron, skrawki starych poszewek na poduszki i małe prostokąty materiału, które pewnie służyły do czegoś pożytecznego w gospodarstwie domowym… Tak opuściłam półkę ze szmatami. Wciąż jej nie dotykam. Po prostu nie mogę.
I wtedy przyśnił mi się sen. Podniosłam głowę i spojrzałam na dziadka. Uśmiechał się i jadł ciasto. Potem pocałowałam babcię w jej miękki, pomarszczony policzek i… I obudziłam się po raz drugi.
Spod drzwi nie sączyło się światło, a w domu nie pachniało babcinym ciastem. A moja twarz była mokra. I poduszka.
Ale z jakiegoś powodu miałam uśmiech na twarzy. Głupi i bezsensowny uśmiech. Uśmiech…