Screen freepik
Przecież byłam pewna, że mamy z Piotrem stabilny dom, że po tylu latach małżeństwa znam go jak własną kieszeń.
Sama siebie przekonywałam, że to niemożliwe, by człowiek, z którym dzieliłam każdy poranek i każdą noc, nagle miał w sobie miejsce na inną kobietę.
A jednak gdzieś w środku tlił się niepokój. Cichy, uparty, taki, który nie daje zasnąć, ale ja go zakrywałam obowiązkami, zmęczeniem, codziennością.
Sąsiadka – pani Irena – kilka razy zaczepiała mnie na klatce i mówiła, że widuje u nas jakąś dziewczynę, młodą brunetkę, która wchodzi do mieszkania, gdy mnie nie ma.
Machnęłam ręką, udając, że mnie to śmieszy. „Pani Ireno, naprawdę… Piotr? Gdzie tam. On cały dzień w pracy.” Ale wcale mnie to nie śmieszyło.
W głowie dudniło mi pytanie: „A jeśli jednak…?” Codziennie odsuwałam je od siebie, bo łatwiej jest wierzyć w kłamstwo, które nie boli, niż w prawdę, która może zniszczyć wszystko.
I pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Sama nie wiem, dlaczego tak wyszło — może los postanowił, że już czas, abym otworzyła oczy.
Otworzyłam drzwi cicho, od razu poczułam zapach perfum, których nie znałam. W powietrzu unosiła się słodka, ciężka nuta, zupełnie niepasująca do naszego mieszkania.
Serce zaczęło mi bić tak głośno, że aż zrobiło mi się słabo. Zrobiłam krok, drugi, a potem, jakby jakaś niewidzialna siła pchała mnie do przodu, weszłam do sypialni. Na naszym łóżku leżał Piotr. I nie był sam.
Obok niego brunetka — młoda, gładka, taka, która nawet się nie speszyła, widząc mnie w drzwiach. Podniosła wzrok jakby z lekkim rozbawieniem, a Piotr…
On nawet nie próbował się zasłonić, nie szukał słów. Patrzył na mnie zimno, jak obcy człowiek.
— To nie tak, jak myślisz — powiedział tylko, ale powiedział to tak beznamiętnie, że ironia aż wisiała w powietrzu.
Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Chyba stałam jak skamieniała. Chyba ręce mi drżały. Chyba próbowałam złapać oddech, który uciekał gdzieś daleko, jakbym nagle spadła pod wodę i nie mogła się wynurzyć.
A wtedy on podniósł się, spojrzał na mnie z wyrzutem, jakby to ja coś zrobiła nie tak, i wycedził przez zęby:
— To wszystko twoja wina. Teraz zabiorę ci to mieszkanie.
Tak. Mój mąż. Człowiek, którego kochałam przez lata, właśnie wtedy powiedział mi, że zabierze mi dach nad głową, bo to ja byłam „winna”, że go przyłapałam.
Jakby zdrada była nie jego czynem, tylko moim problemem. Jakby logiczniej było zniszczyć mnie do końca, niż po prostu przyznać, że złamał przysięgę.
Brunetka — Magda, jak później się dowiedziałam — zsunęła się z łóżka i zaczęła ubierać. Nawet nie patrzyła na mnie.
Dla niej byłam jak powietrze, jak niewygodny szczegół w historii, która miała się dopiero zacząć — ich historii, nie mojej. Piotr natomiast od razu przeszedł do ataku.
Zaczął mówić, że mieszkanie i tak powstało „głównie dzięki jego pieniądzom”, że „tak naprawdę jemu się należy”, że on „wie, jak to załatwić”.
A ja wciąż nie mogłam wydobyć z siebie dźwięku. Patrzyłam tylko na nasze łóżko, na naszą sypialnię, na nasz dom, który w jednej chwili stał się miejscem obcym, brudnym od kłamstw, których nawet nie potrafiłam jeszcze policzyć.
Gdy wyszli — razem, nawet nie próbując udawać — usiadłam na podłodze. Pamiętam zimne panele pod kolanami, pamiętam, jak trudno było mi złapać powietrze, pamiętam ciszę, która huczała w głowie jak lawina. I pamiętam jeszcze coś: niezwykłe uczucie pustki. Nie było złości.
Nie było krzyku. Było tylko zdziwienie, że człowiek, którego uważałam za najbliższego, potrafił w jednej chwili zmienić się w kogoś, kto grozi mi zabraniem mieszkania.
Ale później przyszła złość. Silna, czysta, taka, która wybudza człowieka z odrętwienia. Następnego dnia pojechałam do prawniczki.
Wszystkie dokumenty były na mnie. Każdy kredyt spłacany przeze mnie. Każda wpłata udokumentowana. Pani mecenas tylko popatrzyła na
mnie i powiedziała:
— Pani Anno, on nic pani nie zabierze. Może próbować, ale nie ma podstaw.
A ja wtedy poczułam, jakby ktoś po tygodniach ciemności zapalił światło wewnątrz mnie. Pierwszy raz od dawna poczułam, że odzyskuję siebie.
Piotr jeszcze próbował. Dzwonił, pisał, groził, błagał, potem znów groził. Magda zniknęła szybciej, niż się pojawiła. Zdradę miałam udokumentowaną. Jego zamiary — też. Prawniczka powiedziała, że moje szanse są stuprocentowe.
I wtedy zrozumiałam jedną rzecz: mężczyzna, który mówi kobiecie „to twoja wina, że cię zdradziłem” — taki mężczyzna nie zasługuje nawet na wspomnienie.
Nie straciłam mieszkania. Nie straciłam godności. Straciłam tylko złudzenia — a może to wcale nie jest strata.
Teraz, kiedy wracam do domu, czuję spokój. Zupełnie inny niż dawniej. Cisza już nie boli. Cisza jest moja. A ja jestem wreszcie na swoim miejscu — bez kłamstw, bez strachu, bez kogoś, kto chciał mnie zniszczyć, żeby usprawiedliwić własną słabość.
I jeśli kiedykolwiek jeszcze uwierzę w miłość, to tylko taką, która nie boi się prawdy.
Kiedy wieczorem ktoś zapukał do moich drzwi, nawet nie podeszłam od razu. Myślałam, że to…
Przez wiele lat byłam daleko od domu. Wyjechałam za granicę, kiedy moje dzieci miały zaledwie…
Od lat żyłam spokojnie, licząc na swoją emeryturę, starając się nie wydawać więcej niż mogę,…
Kiedyś wracałem z pracy szybkim krokiem, jakby ktoś mnie ciągnął do naszego mieszkania za rękę.…
Kiedy patrzę dziś na tamten wieczór, gdy siedziałam w kuchni przy zimnej herbacie i powtarzałam…
Nie wiem, kiedy dokładnie coś zaczęło się psuć. Czasem wydaje mi się, że wszystko zaczęło…