Czasami wydaje mi się, że po prostu zniknęłam. Nie fizycznie, ale gdzieś w środku. Jestem – chodzę, oddycham, robię wszystko, co trzeba.
Ale tej kobiety, która kiedyś marzyła, śmiała się i kochała, już nie ma. Zgubiła się gdzieś między garnkami, krzykami dzieci i niekończącym się praniem.
Mój dzień zaczyna się przed wschodem słońca. Kiedy wszyscy jeszcze śpią, ja już stoję w kuchni, robię dzieciom kanapki do szkoły, stawiam czajnik, szukam tej przeklętej koszulki, którą mąż „na pewno położył na półce”.
Wydaje mi się, że jestem niewidzialną służącą, która musi wszystko wiedzieć, wszystko zdążyć, wszystko przewidzieć.
„Gdzie są moje skarpetki?” – codziennie rano słyszę głos męża.
„Tam, gdzie zawsze” – odpowiadam, chociaż wiem, że za chwilę i tak będę musiała sama ich szukać.
I tak codziennie. Wydawałoby się, że to drobiazgi, ale właśnie z takich drobiazgów składa się moje życie.
Po śniadaniu dzieci idą do szkoły, mąż do pracy. A ja zostaję na polu bitwy. Naczynia, odkurzacz, pranie, zakupy, przygotowanie obiadu, lekcje z dziećmi.
A kiedy wydaje mi się, że zaraz usiądę choć na chwilę, ktoś już woła: „Mamo, gdzie mój plecak?” lub „Oleno, przynieś mi wodę”.
Czasami patrzę przez okno na kobiety idące do pracy — umalowane, uśmiechnięte, w czystych płaszczach. I myślę: „Kiedy przestałam być kobietą, a stałam się po prostu gospodynią domową?”
Mój mąż twierdzi, że przesadzam.
— Jesteś w domu, masz wszystko pod kontrolą. Ja pracuję, utrzymuję rodzinę.
— A ja nie? — odpowiadam. — Kto karmi, wychowuje, utrzymuje to wszystko w ryzach?
— Nie dramatyzuj — macha ręką. — Kobieta powinna być opiekunką.
Och, to słowo — „opiekunka”. Brzmi tak pięknie w teorii. Ale dlaczego nikt nie mówi, że opiekunka też się męczy? Że chce po prostu usiąść obok i żeby ktoś ją przytulił, zamiast kolejnego „gdzie są moje skarpetki”.
Próbowałam z nim porozmawiać.
— Posłuchaj, ja też chcę trochę czasu dla siebie. Chociaż raz w tygodniu, żebyś przygotował kolację lub pomógł z dziećmi.
— Przecież masz cały dzień! — zdziwił się. — Co robisz w domu, że tak się męczysz?
W tym momencie poczułam się strasznie urażona. Bo jak wyjaśnić mężowi, który wraca wieczorem do czystego domu, gdzie pachnie barszczem, a dzieci śpią, że cały ten porządek jest wynikiem mojego wyczerpania?
Przestałam się śmiać. Przestałam patrzeć w lustro. Włosy zawsze związane w kucyk, twarz bez makijażu, bo po co – nigdzie nie wychodzę.
Nawet sukienki pokrywa kurz w szafie. Kiedyś tak lubiłam zakładać czerwoną, w kwiaty. A teraz patrzę na nią i wydaje mi się, że pochodzi z innego życia.
Przyjaciółki nie zapraszają mnie już na kawę. Najpierw sama odmawiałam, bo „nie mam czasu”. Potem przestały mnie zapraszać.
— I tak nie dasz rady — mówili. I mieli rację.
Najstraszniejsze jest to, że się przyzwyczajasz. Do bezsilności, do ciszy, do tego, że nikt ci nie dziękuje. Przestałam czekać na podziękowania.
Tylko czasami, kiedy dzieci zasypiają, a mąż przegląda telefon, idę do kuchni, siadam przy oknie i myślę: „Czy tak mało wymagam od życia?”
Chcę tylko trochę uwagi. Żeby ktoś powiedział: „Odpocznij, sam zrobię kolację”. Chciałabym, żeby mąż pamiętał, że jestem nie tylko mamą jego dzieci, ale kobietą, którą kiedyś kochał.
Kiedyś nie wytrzymałam i powiedziałam mu wprost:
— Wiesz, nie chcę już być służącą. Chcę żyć dla siebie.
Spojrzał na mnie, jakbym powiedziała coś absurdalnego.
— Dla siebie? A co z dziećmi, domem, rodziną?
— A co ze mną? — zapytałam. — Ja też potrzebuję miejsca w swoim życiu.
Tego wieczoru nie rozmawialiśmy. On się obraził. A ja płakałam – nie z powodu kłótni, ale dlatego, że po raz pierwszy głośno powiedziałam to, co od dawna nosiłam w sobie.
Następnego ranka i tak przygotowałam śniadanie, wyprałam rzeczy, posprzątałam. Ale gdzieś w głębi serca zrodziła się mała determinacja.
Zapisałam się na kursy — online, wieczorowe. Malarstwo. Od dawna o tym marzyłam, ale zawsze brakowało mi czasu. I nikomu o tym nie
powiedziałam. Kiedy dzieci zasypiają, maluję. Najpierw niezdarnie, potem coraz lepiej. W tych kilku godzinach czuję, że żyję.
Kiedy mąż się dowiedział, tylko wzruszył ramionami:
— No cóż, jeśli chcesz, maluj. Tylko nie zapomnij o kolacji.
Nie odpowiedziałam. Po prostu się uśmiechnęłam. Bo po raz pierwszy od wielu lat poczułam, że nie wszystko jest stracone.
Tak, nadal gotuję barszcz, nadal sprzątam i opiekuję się dziećmi. Ale teraz mam coś własnego.
Małego, malutkiego, ale własnego. I kiedy patrzę na swoje obrazy, myślę: „Oto ona, ta kobieta, która kiedyś marzyła”.
Daleko mi jeszcze do pełnego powrotu do zdrowia. Ale zaczęłam widzieć kolory, które zniknęły z mojego życia. Zaczęłam znów czuć, że nie jestem tylko żoną i matką, ale człowiekiem.
I wiecie co, nie chcę już za to przepraszać. Bo każda kobieta ma prawo żyć nie tylko dla innych, ale także dla siebie.
