Ciekawostki

Mój mąż przez całe życie mówił, że marzy o dziecku, ale kiedy przyszedł czas, aby je wychowywać i opiekować się nim, powiedział, że jego ojciec tym się nie zajmował i on też nie będzie: „To kobieca praca”

Mój mąż przez całe życie powtarzał, że marzy o dziecku. Mówił o tym z taką czułością, że czasem widziałam w jego oczach coś, czego nie miał nawet wtedy, gdy opowiadał o pracy, o planach, o marzeniach z młodości.

Zawsze powtarzał: „Kiedy będziemy mieli dziecko, wszystko się ułoży.

Wtedy poczuję, że żyję naprawdę”. I ja wierzyłam w te słowa, bo jak wierzyć nie miałam, skoro sama pragnęłam tego tak samo mocno.

Przez lata wydawało nam się, że jesteśmy gotowi na wszystko, że nic nas nie zaskoczy, a kiedy test pokazał dwie kreski, mąż wziął mnie w ramiona i powtarzał: „To najpiękniejszy dzień w moim życiu”.

W tamtym momencie naprawdę myślałam, że jesteśmy drużyną. Że ciąża, poród, kolejne miesiące — choć trudne — będą czymś, przez co przejdziemy razem.

Ale życie lubi pokazywać swoją własną prawdę, taką, której nie da się zasłonić żadnymi wzniosłymi słowami. Kiedy urodziła się nasza córka, ja byłam zmęczona, obolała, ale szczęśliwa. A on był… jakby obok.

Pierwszej nocy w domu, gdy mała płakała przez godzinę bez przerwy, poprosiłam, żeby ją poniósł, żebym mogła choć na moment zamknąć oczy.

Wtedy spojrzał na mnie z takim zdziwieniem, jakbym prosiła go o coś zupełnie nie do przyjęcia. „Mój ojciec tym się nie zajmował” — powiedział tonem, który mnie zamroził. — „I ja też nie będę. To kobieca praca”.

Przez chwilę myślałam, że żartuje, że chce rozładować napięcie. Ale nie żartował. Wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą z małym zawiniątkiem, które potrzebowało nas obojga.

A kiedy kolejnego dnia zapytałam, czy mógłby chociaż zmienić pieluchę, odparł: „Nie będę robił tego, czego mężczyźni w mojej rodzinie nigdy nie robili”. Mówił to tak, jakby było to powodem do dumy, a nie ciężarem, który spadł teraz na moje barki.

Mijające tygodnie przynosiły tylko więcej zmęczenia. Noce, podczas których spałam po dwie, trzy godziny, zmieniały się w dni, kiedy robiłam wszystko — gotowałam, prałam, zajmowałam się małą, jednocześnie próbując wrócić do siebie.

A on po pracy siadał na kanapie, przeglądał telefon i pytał tylko: „Dlaczego jesteś taka zmęczona?”

Pewnego dnia, kiedy mała miała ponad dwa miesiące, zapytałam go wprost, czy naprawdę uważa, że opieka nad dzieckiem dotyczy tylko mnie.

Spojrzał na mnie, jakby to było oczywiste. „Ty jesteś matką. Matki się tym zajmują”. Powiedział to spokojnie, bez złości, ale właśnie ten spokój zabolał najbardziej — jakby nawet nie widział w tym problemu, jakby nie rozumiał, że jestem człowiekiem, nie robotem.

Wieczorem zadzwoniła jego matka. Pytała, jak nam idzie, a ja, zmęczona i pękająca w środku, powiedziałam, że trudno, że sama wszystko robię.

A ona tylko westchnęła i powiedziała: „Oczywiście, że sama. Tak zawsze było. Mężczyzna zarabia, kobieta zajmuje się domem i dziećmi.

Co w tym dziwnego?”. Wtedy poczułam, jakby ciężar, który noszę, urósł jeszcze bardziej, bo zrozumiałam, skąd to wszystko.

Przez kolejne dni udawałam, że wszystko jest dobrze. Mówiłam sobie, że może się przyzwyczai, może z czasem będzie chciał więcej pomagać.

Ale za każdym razem, kiedy prosiłam o cokolwiek, odpowiadał podobnie. „To twoja rola”, „Ty najlepiej to robisz”, „Nie będę się w to mieszał”.

Aż pewnej nocy, gdy mała zaczęła gorączkować i musiałam jechać do lekarza, on odmówił jazdy ze mną, bo — jak powiedział — „musi się wyspać, bo rano pracuje”.

Jechałam sama, trzymając fotelik w rękach, a w środku czułam pustkę. Nie strach, nie panikę — pustkę. Tę, która pojawia się wtedy, kiedy człowiek orientuje się, że został sam, choć wcale nie powinien.

Po powrocie długo patrzyłam na niego, śpiącego spokojnie, jakby nie dotyczyło go nasze życie. Wtedy coś we mnie się zmieniło. Nie krzyczałam, nie płakałam, tylko poczułam, że muszę nauczyć się być silna sama, dla siebie i dla córki.

I choć nigdy mu nie powiedziałam, choć udawałam przed światem, że jesteśmy normalną rodziną, prawda była taka, że żadne marzenia z czasów sprzed ciąży nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.

On pragnął dziecka — ale nie ojcostwa. Chciał być kimś, kto może powiedzieć: „Mam rodzinę”, ale nie kimś, kto ją naprawdę tworzy.

Dzisiaj, gdy patrzę na naszą córkę, wiem jedno: nie potrzebuję, aby ktoś udowadniał mi, że jestem wystarczająca. Już to wiem.

I wiem też, że czasem najtrudniejsze nie jest wychowanie dziecka, lecz pogodzenie się z tym, że osoba, którą kochaliśmy, nie potrafiła dorosnąć do roli, którą sama sobie wymarzyła.

Mój tata mieszka sam na wsi, a ja i moja siostra odwiedzamy go od czasu do czasu. Wczoraj zadzwonił do mnie i poprosił, żebym zawiózł go do miasta załatwić sprawy, ale moja żona miała inne plany: „Niech twoja siostra się tym zajmie, a ja mam wizytę w salonie”

Wyjeżdżałem w podróż służbową i poprosiłem żonę, aby zabrała mamę od siostry do nas, ponieważ w jej wsi nie ma warunków do spędzenia zimy. A kiedy przyjechałem, mamy nie było: „Powiedziała, że ma dużo spraw i nie chce tu ze mną siedzieć”

Mama powiedziała, że znalazła mi godną żonę, nie taką, jakiej chciałem, i tłumaczy to tym, że Kasia nie pasuje do mnie: „Nie potrzebujemy darmozjada ze wsi, a Lara jest prawdziwym skarbem i ma mieszkanie w centrum miasta”

Roman Tkach

Życiorys: 2018 - 2021 - redaktor naczelny i dziennikarz portali Dzisiaj (do 2018) i Kraj (do 2021). 2022 i do chwili obecnej - redaktor portalu internetowego Koleżanka. Edukacja: Narodowy Uniwersytet Biozasobów i Zarządzania Przyrodą w Kijowie. Specjalność: Wydział Agrobiologii. Poziom wykształcenia: specjalista. Zainteresowania: wędkarstwo, sport, czytanie książek, podróże.

Recent Posts

Moja wielodzietna i samotna sąsiadka ciągle dzwoni do mojego męża i prosi o pomoc. Rozumiem to, ale pewnego dnia wróciłam do domu, a ona przygotowywała u nas herbatę, co mnie zaniepokoiło

Nigdy nie uważałam się za zazdrosną kobietę. Zawsze powtarzałam sobie, że zaufanie to fundament małżeństwa,…

1 godzinę ago