Screen freepik
Raz w miesiącu manicure, czasem kawa z koleżanką w małej kawiarni niedaleko domu.
Dla mnie to był oddech, chwila, w której przypominałam sobie, że oprócz bycia żoną i matką jestem też kobietą. Dla niego były to pieniądze wyrzucone w błoto.
Na początku mówił to półżartem. Że paznokcie i tak się zniszczą, że kawa w domu smakuje tak samo, że lepiej byłoby przeznaczyć te pieniądze na córkę.
Kiwałam głową, choć w środku czułam ukłucie. Przecież na naszą córkę nigdy nie żałowałam. Zawsze była ubrana, najedzona, zaopiekowana. Ale z czasem te uwagi przestały być żartem. Stały się zarzutem.
Zauważyłam, że kiedy wychodziłam do salonu, jego spojrzenie było ciężkie, pełne oceny. Jakby każda złotówka wydana na mnie była kradzieżą z rodzinnego budżetu.
Zaczęłam się tłumaczyć, choć nikt mnie o to nie prosił. Wyliczałam, że to raz w miesiącu, że nie kupuję drogich ubrań, że nie mam żadnych zachcianek. A on tylko wzdychał i powtarzał, że jako matka powinnam myśleć inaczej.
Najbardziej bolało mnie to, że nikt nie liczył jego wydatków. Wędki, przynęty, paliwo na wyjazdy nad jezioro, spotkania z kolegami, piwo po pracy.
To wszystko było normalne, zasłużone, potrzebne. Jego odpoczynek był oczywisty. Mój — zbędny.
Pewnego wieczoru, kiedy znów usłyszałam, że powinnam zrezygnować z manicure, bo córka rośnie i ma potrzeby, coś we mnie pękło. Nie krzyczałam.
Powiedziałam spokojnie, prawie bez emocji, że skoro tak bardzo martwią go nasze wydatki, to może on też zrezygnuje z ryb i spotkań z przyjaciółmi. Że przecież te pieniądze też można by odłożyć albo wydać na dziecko.
Zapadła cisza. Spojrzał na mnie, jakbym powiedziała coś absurdalnego. Jakbym przekroczyła niewidzialną granicę. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że w jego świecie są dwa rodzaje potrzeb — te ważne i te moje. I że moje zawsze będą na końcu listy.
Od tamtej rozmowy zaczęłam patrzeć na nasze życie inaczej. Zauważyłam, jak często rezygnuję. Z planów, z przyjemności, z siebie.
Jak łatwo przyszło mi zaakceptować myśl, że bycie dobrą żoną i matką oznacza ciągłe odkładanie siebie na później. Tylko że to „później” nigdy nie nadchodziło.
Nie przestałam chodzić na manicure. Nie zrezygnowałam z kawy z koleżanką. Przestałam natomiast przepraszać za to, że potrzebuję chwili dla siebie.
I choć atmosfera w domu stała się chłodniejsza, we mnie pojawiło się coś nowego — cicha, spokojna pewność, że nie robię nic złego.
Zrozumiałam, że córka nie potrzebuje matki, która całkowicie się zatraciła. Potrzebuje kobiety, która wie, kim jest, i nie boi się o to zadbać.
A jeśli ktoś uważa, że kobiece potrzeby są mniej ważne tylko dlatego, że nie mają wędek ani ryb, to problem nie leży w manicure.
Problem leży w tym, że zbyt długo pozwalałam, by moje życie było dodatkiem do cudzych planów.
Przez długi czas mieszkaliśmy z teściami i na początku naprawdę wierzyłam, że to tylko przejściowy…
Często pukała do moich drzwi. Zawsze nieśmiało, jakby przepraszała za sam fakt swojego istnienia. Najpierw…
Pracujemy razem. To brzmi dumnie, kiedy ktoś pyta, czym się zajmujemy. Wspólna firma, wspólne godziny,…
Zawsze byłam tą „rozsądną” córką. Tą, na którą można liczyć. Kiedy mama chorowała, to ja…
Przez całe życie byłam kobietą, która „daje radę”. Tak o mnie mówiono w rodzinie, w…
Przez całe życie powtarzałam sobie, że wszystko da się poukładać, jeśli tylko jest dobra wola.…