Wydawało mi się jednak, że to naturalne, że z czasem wszystko się ułoży, że miłość matki ustąpi miejsca relacji mąż–żona. Bardzo się myliłam.
Teściowa od pierwszego dnia była obecna w naszym życiu. Nie nachalnie, nie agresywnie. Raczej cicho, miękko, z uśmiechem, który trudno było zakwestionować. Zawsze „z troski”. Zawsze „dla dobra synka”.
– On jest taki wrażliwy – mówiła mi, gdy zapomniał zapłacić rachunki.
– On nie lubi konfliktów – tłumaczyła, kiedy unikał rozmów.
– Mężczyzna to też małe dziecko – powtarzała spokojnie. – Trzeba o niego dbać, opiekować się nim, wybaczać mu wszystko i kochać za to, że jest.
Na początku słuchałam. Chciałam być dobrą synową, dobrą żoną. Przymykałam oczy, gdy teściowa poprawiała mnie w kuchni, gdy krytykowała moje decyzje, gdy dzwoniła do niego po kilka razy dziennie. Tłumaczyłam sobie, że robi to z miłości.
Z czasem zaczęłam jednak zauważać, że w tym domu są tylko dwie role: on – dziecko, i ja – opiekunka. Partnerstwo istniało tylko w
teorii.
Kiedy byłam zmęczona, słyszałam:
– On ciężko pracuje, musisz go zrozumieć.
Kiedy prosiłam o pomoc:
– Nie naciskaj, on się stresuje.
Kiedy płakałam:
– Mężczyźni nie lubią takich scen, lepiej przemilczeć.
A gdy raz odważyłam się powiedzieć, że czuję się samotna w tym małżeństwie, teściowa spojrzała na mnie z politowaniem i powiedziała:
– Przesadzasz. Masz zdrowego mężczyznę obok siebie. To powinno ci wystarczyć.
Najbardziej bolało to, że mój mąż nigdy mi nie zaprzeczył. Siedział obok, milczał, czasem kiwał głową. Jakby słuchał instrukcji, jak
powinno wyglądać nasze życie.
Pamiętam wieczór, który wszystko zmienił. Wróciłam z pracy późno, zmęczona, rozdrażniona. W domu czekała na mnie teściowa. Mój mąż siedział na kanapie, a ona składała jego koszule.
– Dlaczego nie możesz robić tego tak, jak mama? – zapytał nagle. – Ona wie, jak o mnie zadbać.
Coś we mnie pękło.
– A kto zadba o mnie? – zapytałam cicho.
Teściowa uśmiechnęła się łagodnie.
– Kobieta musi być silniejsza – odpowiedziała. – Mężczyzna to podstawa rodziny, nawet jeśli jest słaby.
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że nie jestem żoną, tylko dodatkiem do ich relacji. Kimś, kto ma przejąć obowiązki, ale nie ma prawa do oczekiwań.
Od tamtej chwili zaczęłam się wycofywać. Przestałam walczyć, przestałam tłumaczyć, przestałam udowadniać.
Patrzyłam, jak teściowa nadal decyduje, co jest dla niego najlepsze, jak usprawiedliwia każde jego zachowanie, jak uczy mnie cierpliwości kosztem samej siebie.
Pewnego dnia powiedziałam:
– Nie chcę już być matką dla dorosłego mężczyzny.
Zapadła cisza. Mąż spojrzał na mnie zdziwiony, jakby pierwszy raz słyszał coś takiego. Teściowa westchnęła ciężko.
– Widać, że nie jesteś gotowa na prawdziwą miłość – powiedziała. – Bo prawdziwa miłość polega na poświęceniu.
Może ma rację. Tylko że ja nie chcę miłości, w której trzeba się zgubić, żeby ktoś inny mógł być spokojny. Nie chcę życia, w którym
jestem wiecznie „ta trzecia”.
Dziś coraz częściej myślę, że największym problemem nie jest to, że mój mąż jest jedynakiem. Problem w tym, że nikt nigdy nie nauczył go dorastać. A ja nie mam już siły wychowywać dorosłego człowieka.
I po raz pierwszy od dawna zaczynam myśleć nie o tym, jak go zrozumieć, ale o tym, czy ktoś kiedykolwiek spróbował zrozumieć mnie.
Kiedy zaczęłam zarabiać więcej niż mój mąż, poczułam, że coś w naszej relacji zaczyna się…
Kiedy mój mąż zaczął zarabiać więcej, poczułam, że wszystko w naszym domu zaczyna się zmieniać.…
Od zawsze myślałam, że dorosłe dzieci, nawet jeśli mają własne życie, potrafią zrozumieć potrzeby rodziców.…
Nigdy nie myślałem, że przyjdzie dzień, w którym własna rodzina zacznie patrzeć na mnie jak…
Wydawało mi się, że naprawdę mam szczęście. Kiedy wyszłam za mąż, wszyscy mówili, że trafiłam…
Kiedy powiedziałam głośno, że chcę się rozstać, w pokoju zrobiło się nienaturalnie cicho. Tak cicho,…