Ciekawostki

Mój mąż i ja zdecydowaliśmy się rozstać. To ja podjęłam tę decyzję, ponieważ życie toczy się dalej, a ja nie czuję się szczęśliwa. Wtedy powiedział mi, że zabierze dzieci, a ja, szczerze mówiąc, tylko na to czekam

Kiedy powiedziałam głośno, że chcę się rozstać, w pokoju zrobiło się nienaturalnie cicho.

Tak cicho, że słyszałam tykanie zegara w kuchni i własny oddech, zbyt szybki, jakby ciało nie nadążało za decyzją, którą już dawno podjęłam w głowie.

Nie było awantury, krzyków ani rzucania przedmiotami. Było coś gorszego — obojętność zmieszana z niedowierzaniem.

– Jak to „rozstać”? – zapytał w końcu mój mąż, patrząc na mnie tak, jakby właśnie dowiedział się, że jutro nie wstanie słońce. – Przecież normalnie żyjemy.

Normalnie. To słowo od lat brzmiało dla mnie jak wyrok. Normalnie wstawałam, normalnie odwoziłam dzieci do szkoły, normalnie robiłam zakupy, gotowałam, sprzątałam.

Normalnie kładłam się spać obok człowieka, przy którym czułam się coraz bardziej sama. Życie toczyło się dalej, dzień po dniu, a ja w tym życiu byłam tylko tłem.

– Właśnie o to chodzi – odpowiedziałam spokojnie. – Że toczy się dalej. A ja w nim nie czuję się szczęśliwa.

Spojrzał na mnie uważniej, jakby pierwszy raz naprawdę mnie zobaczył. Przez chwilę miałam nadzieję, że zapyta „dlaczego”, że spróbuje zrozumieć. Zamiast tego jego twarz stwardniała.

– To znaczy, że po prostu uciekasz – stwierdził. – Masz dzieci, rodzinę. Nie można tak po prostu odejść, bo komuś się znudziło.

Nie znudziło. Zmęczyło. Przestało boleć tylko dlatego, że stało się codziennością. Przez lata tłumaczyłam sobie, że tak wygląda dorosłe życie, że szczęście to luksus, na który nie każdy może sobie pozwolić.

Aż pewnego dnia obudziłam się z myślą, że jeśli zostanę, to któregoś ranka spojrzę w lustro i nie rozpoznam kobiety, która na mnie patrzy.

– Nie uciekam – powiedziałam cicho. – Ratuję siebie.

Wtedy wstał gwałtownie od stołu.

– Skoro tak, to wiedz jedno – rzucił. – Zabiorę dzieci. Zostaniesz sama.

Te słowa miały mnie złamać. Widziałam to w jego oczach — był pewien, że trafił w najczulszy punkt. Przez moment naprawdę milczałam.

Nie dlatego, że się bałam. Raczej dlatego, że w środku poczułam coś, czego sama się po sobie nie spodziewałam… ulgę.

– Zrobisz, co uważasz – odpowiedziałam w końcu. – Masz do tego prawo.
Zmarszczył brwi.

– To wszystko? Nawet nie będziesz walczyć?

Walczyć. O co? O kolejne lata życia w napięciu, w poczuciu winy, w roli żony, która zawsze powinna być wdzięczna, że „niczego jej nie
brakuje”? O bycie matką, która jest przy dzieciach fizycznie, ale emocjonalnie dawno się wypaliła?

Nie powiedziałam mu wtedy całej prawdy. Nie powiedziałam, że przez długi czas bałam się właśnie tego momentu, że strach przed samotnością trzymał mnie w tym małżeństwie mocniej niż miłość.

Ale z czasem zrozumiałam coś jeszcze — że dzieci widzą więcej, niż nam się wydaje. Widzą zmęczoną matkę, jej ciche łzy, nerwowe uśmiechy. Widzą dom, w którym nie ma ciepła.

– Może kiedyś zrozumiesz – powiedziałam tylko. – Że szczęśliwa matka to lepsza matka. Nawet jeśli nie mieszka pod jednym dachem.

Odszedł, trzaskając drzwiami. Zostałam sama w kuchni, z kubkiem zimnej herbaty i drżącymi rękami. Myślałam, że się rozpłaczę. Ale łzy nie przyszły. Przyszło coś innego — spokój. Cichy, niepewny, ale prawdziwy.

Nie wiem, jak to się wszystko skończy. Nie wiem, czy rzeczywiście zabierze dzieci, czy to były tylko słowa wypowiedziane w złości.

Wiem jedno: po raz pierwszy od bardzo dawna nie boję się przyszłości. Bo nawet jeśli zostanę sama, to wreszcie będę sobą.

A jeśli on naprawdę zabierze dzieci… to powiem coś, czego nigdy wcześniej nie miałam odwagi powiedzieć: że czasem trzeba pozwolić innym odejść, żeby móc w końcu zacząć żyć.

Kiedy zdecydowaliśmy się zorganizować rodzinne przyjęcie z okazji naszego ślubu, żona powiedziała, że wszystko zorganizuje. W rezultacie na przyjęcie przyszła cała jej rodzina, a z mojej strony nie było nawet mojej mamy: „A po co mi ona tutaj, żeby mówić, jak ci się nie poszczęściło”

Moja córka zadzwoniła i powiedziała, że wychodzi za mąż za mężczyznę swoich marzeń. Teraz przygotowuje się do uroczystości, a ja długo czekałam na tę chwilę, jednak nie zaproszono mnie: „Mamo, będą tam bogaci ludzie i zdecydowaliśmy, że nie powinnaś przyjeżdżać”

Mój mąż zaprosił na swoje urodziny wielu gości, ale jakby zapomniał o mojej rodzinie. Kiedy wieczorem zapytałam go, dlaczego tak się stało, powiedział, że to jego święto i będą tu najbliżsi, a moja mama nie jest jego krewna

Roman Tkach

Życiorys: 2018 - 2021 - redaktor naczelny i dziennikarz portali Dzisiaj (do 2018) i Kraj (do 2021). 2022 i do chwili obecnej - redaktor portalu internetowego Koleżanka. Edukacja: Narodowy Uniwersytet Biozasobów i Zarządzania Przyrodą w Kijowie. Specjalność: Wydział Agrobiologii. Poziom wykształcenia: specjalista. Zainteresowania: wędkarstwo, sport, czytanie książek, podróże.

Recent Posts