„Mój mąż i ja w pełni wspieraliśmy moich rodziców, ale w pewnym momencie potrzebowaliśmy pomocy, a oni nawet o tym nie pomyśleli”

Okazało się, że zasada „każdy w rodzinie powinien sobie pomagać” czasami działa tylko w jedną stronę.

Tak właśnie było w naszej rodzinie. Kiedy mieliśmy możliwość, w pełni utrzymywaliśmy moich rodziców. Ale kiedy my pilnie potrzebowaliśmy pomocy, oni nawet nie kiwnęli głową.

Jako dziecko zawsze uczono mnie, że najważniejszą rzeczą w życiu każdego człowieka jest rodzina. Nigdy nie będzie nikogo bliższego. Mocno wpoiłam sobie tę postawę.

Kiedy byłam mała, mieliśmy naprawdę dużą rodzinę. Wciąż pamiętam, jak wszyscy pojechaliśmy na wieś zbierać ziemniaki.

W czterech samochodach całkowicie wypełnionych ludźmi. Jak wszyscy dorośli robili wykopki, a my, dzieci, siedzieliśmy pod jabłonią, pilnując kanapek i grając w nasze gry.

A potem dorośli rozkładali najpyszniejsze jedzenie na obrusie na ziemi. Nigdy w życiu nie jadłam nic smaczniejszego niż te ogórki, ziemniaki, chleb i boczek.

Z czasem rodzina się przerzedziła, starsze pokolenie nas opuściło, młodzi ludzie się wyprowadzili i nic nie pozostało z tej dużej i przyjaznej rodziny poza wspomnieniami z dzieciństwa.

Kiedy wyszłam za mąż i zamieszkałam z mężem, codziennie rozmawiałam z mamą przez telefon. Bardzo tęskniłam za nią i za ojcem, ale powiedziała mi, żebym nie wisiała na telefonie i zajęła się czymś pożytecznym. W tamtym czasie myślałam, że po prostu próbuje odwrócić moją uwagę, ale teraz wydaje mi się, że była po prostu zmęczona moimi telefonami.

Na początku mój mąż i ja nie mogliśmy w żaden sposób pomóc rodzicom. Sami potrzebowalibyśmy kogoś do pomocy. Musieliśmy sobie jakoś radzić sami. Mój mąż miał marzenie — zbudować własny biznes. Zaczęliśmy je realizować.

Na początku było ciężko. Mało spaliśmy, kiepsko jedliśmy i wydawaliśmy każdy grosz, aby spełnić nasze marzenie. Oszczędzaliśmy na wszystkim.

Dwie zimy biegałam w jesiennych kozakach — nie miałam pieniędzy na nowe buty. A kiedy się rozpadły, od razu kupiliśmy zimowe, uznając, że nie stać nas na dwie pary. Więc w następnym roku zmieniłam buty na letnie.

Kiedy wszystko zaczęło się układać, zaszłam w ciążę. Znowu było ciężko, bo nie byłam dobra w pracy, większość ciąży spędziłam w szpitalu, a mój mąż był zmęczony. Ale kiedy urodziłam, wcale nie było łatwiej. Moi rodzice nie mogli opiekować się wnuczką, sami wciąż pracowali, a mój mąż nie miał rodziców, tylko starą babcię, ale ona wymagała nadzoru.

Ile razy chciałam się poddać, ale wspieraliśmy się z mężem i uparcie dążyliśmy do realizacji naszych marzeń. Najwyraźniej niebiosa doceniły nasz upór i postanowiły nas wynagrodzić — nasz biznes zaczął przynosić zyski. Życie zaczęło zmieniać się na lepsze.

Oczywiście, gdy wszystko się rozkręciło, zaczęliśmy pomagać naszym rodzicom. Najpierw z własnej inicjatywy, a potem zaczęli nam mówić, czego potrzebują. Dokonaliśmy więc poważnych napraw w ich mieszkaniu, wysłaliśmy ich na odpoczynek i leczenie, a także dołożyliśmy pieniądze do ich samochodu. Im lepiej szły nam interesy, tym bardziej znacząca stawała się nasza pomoc.

W rezultacie w pełni ich wspieraliśmy — płaciliśmy za ich mieszkanie, kupowaliśmy wszystkie artykuły spożywcze i leki, opłacaliśmy leczenie w płatnych klinikach i wakacje. Wszystko to było postrzegane jako rutyna. Wydawało mi się, że wszystko robię dobrze, bo to moja rodzina. Jeśli mogę to zrobić, mogę pomóc, jeśli potrzebuję pomocy, oni mi pomogą. Ale nie otrzymałam żadnej pomocy.

W zeszłym roku mieliśmy z mężem wypadek. Nie było to nic śmiertelnego, ale odnieśliśmy poważne obrażenia i spędziliśmy długi czas w szpitalu. Dzięki Bogu naszej najmłodszej córki nie było z nami, była w domu. Ale problem polegał na tym, że siedmiolatka była sama w domu. To jasne, że nie powinna była zostawać sama na dłużej, ale nie w takiej sytuacji.

Jesteśmy w szpitalu, stan pozostawia wiele do życzenia, nie wiadomo kiedy zostaniemy wypisani. Jak tylko mogłam, zadzwoniłam do mamy, lekarz już do niej dzwonił, wiedziała o wypadku. Byłam pewna, że ona i jej ojciec zabrali wnuczkę, ale okazało się, że nie. Nie zadałam sobie trudu, aby dowiedzieć się, dlaczego poprosiłam ich, aby przyjechali i albo ją odebrali, albo zostali z nią podczas naszego pobytu w szpitalu.

Moja matka powiedziała spokojnym tonem, że nie może tego zrobić. Ona i jej ojciec mieli bilety na wieczór, wyjeżdżali na wakacje. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom.

Dostałam histerii, musieli mi podać środek uspokajający. Moja najstarsza córka zadzwoniła do mnie, gdy tylko dowiedziała się, co się stało. Zdążyłam opowiedzieć jej o wypadku, opisać sytuację z rodzicami, a ona powiedziała, że już zarezerwowała bilet lotniczy i będzie u nas za dwie godziny.

Dopiero kiedy moja najstarsza i jej siostra przyszły mnie odwiedzić, mogłam odetchnąć z ulgą. Młodszą kontrolowałam telefonicznie, ale to nie było to samo. Zapewniły mnie, że wszystko jest w porządku, moja córka zostanie z siostrą tak długo, jak będzie tego potrzebować. Ma kilka dni wolnego, a potem będzie pracować online i przez telefon. Młodsza też mnie zapewniała, że wszystko będzie dobrze, będzie mnie słuchać i pomagać siostrze.

A rodzice właśnie wylecieli na wakacje. Mama ani razu do mnie nie zadzwoniła, kiedy tam byli. Dopiero po ich przyjeździe odpisała i zapytała, jak sobie radzą. Jak się masz? Wszystko w porządku. Moja córka z Niemiec załamała się i przyjechała, a oni nie zadzwonili do mnie ani razu przez dziesięć dni.

Nie rozmawiałam z matką, byłam bardzo rozgoryczona. Nie wiem, jak sobie z nią poradzić w przyszłości. Na razie nawet nie chcę o tym myśleć, po prostu cieszę się, że żyję, że mój mąż żyje i że dobrze wychowaliśmy nasze córki. Rodzina jest najważniejsza w życiu, ale teraz pytanie brzmi, kogo uznać za rodzinę.

„Najpierw odszedł mój ojciec, a wkrótce potem moja matka. Kiedy zaczęliśmy z bratem rozmawiać o spadku, nie wiedziałam, co będzie dalej”

„Moja była teściowa robiła wszystko, bym nie mogła mieszkać z jej synem, a kiedy dopięła swego, zaczęła prosić mnie o powrót: nie wiem, czy powinnam”

„Miałam już trzy małżeństwa, a ostatnie znów było nieudane: dlaczego mężczyźni na mojej drodze nie są tacy, jakich potrzebuję do życia”