Mieszkamy z mężem w mieście i prowadzimy małą firmę. Mamy dwoje dzieci: starszego syna Alana, który ma już własną rodzinę i małego synka, oraz córkę Joannę, która w tym roku skończyła szkołę.
Mam 45 lat. Nasza rodzinna firma przynosi dobre dochody, ale wymaga czasu i wysiłku. Razem z mężem i synem aktywnie pracujemy, każdy ma swoje obowiązki, więc jeśli ktoś wypadnie z procesu, robi się ciężko.
Rodzice męża już dawno nie żyją, a moi mieszkają na wsi. Oboje mają ponad 70 lat, ale pomimo wieku nadal prowadzą gospodarstwo: hodują kurczaki i zajmują się niewielkim ogrodem.
Na szczęście w końcu namówiliśmy ich, aby sprzedali krowę, ponieważ nie mają już zbyt wiele siły. Nie potrafią jednak siedzieć bezczynnie i ciągle znajdują sobie zajęcie.
Każdego roku mama prosi nas, żebyśmy przyjechali pomóc w sadzeniu lub wykopywaniu ziemniaków, a także w pracach gospodarskich. Na wsi zawsze jest coś do zrobienia.
Nie zawsze jednak mogę to zrobić: z powodu pracy mam bardzo mało czasu, a jedyny dzień wolny chcę spędzić na odpoczynku, a nie na pracy w słońcu.
Wielokrotnie mówiłam rodzicom, żeby zmniejszyli ilość pracy lub w ogóle zrezygnowali z ogrodu, ponieważ możemy kupić im wszystko, co potrzebne. Ale oni mnie nie słuchają.
Mam siostrę Marię, ale ona mieszka w Kanadzie. Obie pomagamy rodzicom finansowo, ale ponieważ ona jest daleko, główny ciężar pomocy spada na mnie.
W wiosce, gdzie mieszkają moi rodzice, mamy wielu krewnych. Kiedy przyjeżdżamy, trzeba z każdym porozmawiać, a czasem nawet wpaść z wizytą.
W ostatni weekend urodziny miała wnuczka cioci Kasi, siostry mojej mamy – dziewczynka skończyła rok.
Jej rodzice postanowili uczcić to wydarzenie w restauracji. Mama przez cały tydzień dzwoniła do mnie, namawiając, żebym przyjechała i pogratulowała jubilatce.
Odpowiedziałam, że jeśli się uda, to przyjedziemy, a jeśli nie, to nie.
Ostatecznie nie udało się. W nasz jedyny wolny dzień mąż postanowił zostać w domu i odpocząć, a ja zgodziłam się z nim. Tak spędziliśmy dzień.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie ciocia Kasia i zapytała, dlaczego nie przyjechaliśmy, bo czekali na nas, a córka zapłaciła za miejsce w restauracji.
Odpowiedziałam, że nie obiecałam, że przyjedziemy, ale okazało się, że moja mama powiedziała, że przyjedziemy. A jeśli nie zamierzaliśmy, to trzeba było ich uprzedzić.
Po tym byłam wściekła. Było mi przykro, że rozmawiają ze mną jak z dzieckiem. Jeśli nie przyjechaliśmy, to znaczy, że tak się złożyły okoliczności.
Nikt nie ma prawa mi mówić, co mam robić. Postanowiłam, że kiedy pojedziemy do rodziców w następny weekend, oddam te 500 złotych za miejsce w restauracji, żeby tylko nie poruszano już tego tematu.
Agnieszka Kaczorowska na wspólnym nagraniu z Rogacewiczem. Aktorka promieniała szczęściem