Marta szła na wesele córki swojej przyjaciółki i wspominała swoją młodość, o tym, jak sama chciała wyjść za mąż: „Mam 45 lat i nadal jestem sama, nie mam dzieci ani męża, prawdopodobnie tak już pozostanę”

Marta stała przed lustrem, poprawiając suknię w kolorze szampana. Jednak bez względu na to, jak bardzo starała się uśmiechnąć, odbicie wydawało jej się obce.

W tym uśmiechu było więcej smutku niż radości. Dzisiaj szła na ślub — nie swój, ale córki swojej dawnej przyjaciółki.

„To dziwne — pomyślała — kiedyś razem z Anną wyobrażałyśmy sobie te dni. Jak będziemy wybierać sukienki, jak nasze dzieci pójdą do ołtarza, jak staniemy się tymi uroczymi, wzruszonymi mamami w drugim rzędzie. A teraz — jej córka wychodzi za mąż, a ja nie mam nawet komu podarować bukietu».

W pokoju pachniało perfumami, świeżymi kwiatami i odrobiną samotności.

Długo wybierała prezent — srebrną ramkę z grawerunkiem „Niech wasza miłość będzie silna jak korzenie drzew”.

Ten napis wydawał jej się delikatny, szczery. A jednocześnie bolesny. Bo w jej życiu nie było tych korzeni, o których tak marzyła.

Ślub był piękny. Młodzi promienieli szczęściem, grała muzyka, ludzie się śmiali. A Marta siedziała przy stole obok krewnych panny młodej, których prawie nie znała, i łapała się na myśli, że wszystko wokół nie dotyczy jej.

„Pamiętasz, jak marzyłyśmy o białej sukience?” — szepnęła kiedyś przyjaciółka z młodości.

„Oczywiście, że pamiętam – pomyślała teraz Marta – tylko że teraz nie wiem, po co mi ona. Białą suknię można kupić, ale uczucie, że ktoś na ciebie czeka, że bez ciebie nie mogą się obejść – tego nie kupisz za żadne pieniądze”.

— Marta, jesteś dziś taka piękna! — podeszła Anna, promienna, w błyszczącej sukience. — Cieszę się, że przyszłaś! Bez ciebie nie byłoby to samo.

— Dziękuję, Anno. Masz piękną córkę. I piękne przyjęcie — odpowiedziała Marta, starając się nie zdradzić drżenia głosu.

Podczas pierwszego tańca nie spuszczała wzroku z nowożeńców. Jej dusza jakby unosiła się między nimi — między ich nadzieją, ciepłem, marzeniami. I gdzieś w środku coś ją ścisnęło.

„Kiedyś też tego chciałam — żeby ktoś wziął mnie za rękę i powiedział: jesteś moja. Żeby nie bać się samotnego starzenia się, żeby mieć komu zaparzyć kawę w niedzielę. Ale chyba nie było mi to pisane”.

Po kolacji wyszła na ulicę. Na dworze panował wieczór – cichy, ciepły, pachnący świeżą trawą. Marta wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się do siebie.

„Mam 45 lat i nadal jestem sama. Bez męża, bez dzieci. Ale może to nie koniec, a po prostu moja droga jeszcze trwa? Może jeszcze spotkam swoją drugą połówkę?”.

W tym momencie obok przechodził mężczyzna z psem. Spojrzał na nią krótko i uśmiechnął się — prosto, życzliwie. I Marta poczuła, że coś się w niej poruszyło. Mały płomień, który kiedyś zgasł, znów cicho zapłonął.

Wróciła na przyjęcie. Usiadła przy swoim stoliku i zamówiła kieliszek szampana. „Za miłość” — pomyślała. „Nie tę, która kiedyś nie nadeszła, ale tę, która jeszcze może nadejść”.

Później, kiedy wszyscy tańczyli, ona też wyszła na parkiet. Nie dlatego, że chciała komuś się podobać, ale dlatego, że chciała znów żyć. Po prostu tańczyć, śmiać się, czuć muzykę.

I być może właśnie w tej chwili, wśród gwaru, śmiechu i blasku świateł, po raz pierwszy od wielu lat poczuła, że nie jest taka samotna. Bo samotność to nie brak kogoś bliskiego. To brak ciepła w sobie samej. A dzisiaj ciepło powróciło.

Mama znów przyjechała do nas bez uprzedzenia, więc mój mąż wziął jej bilet powrotny i spakował walizki już następnego dnia: „Mamo, nie jestem małym dzieckiem, potrzebuję spokoju, więc nie przyjeżdżaj do mnie tak często”

Mama znów przyjechała do nas bez uprzedzenia, więc mój mąż wziął jej bilet powrotny i spakował walizki już następnego dnia: „Mamo, nie jestem małym dzieckiem, potrzebuję spokoju, więc nie przyjeżdżaj do mnie tak często”

Teściowa uważa, że ma pełne prawo przychodzić do nas i ustalać swoje zasady. Kiedy powiedziałam jej, że wymienię zamki, odpowiedziała: „Jeśli powiem synowi, opuści cię”