„Mamo, nie mogę codziennie do ciebie przyjeżdżać. Mam własną rodzinę…”
Te słowa Ola wypowiedziała kiedyś między innymi sprawami — na bieżąco, przez telefon.
Właśnie przygotowywała kolację, jednocześnie karciła syna, który nie chciał odrobić lekcji, i odpowiadała na wiadomości od kolegów na czacie służbowym.
Mama milczała przez kilka sekund, a potem spokojnie odpowiedziała: „Rozumiem, córko”. I nic więcej nie powiedziała.
Ale po tej rozmowie Olę przez cały wieczór dręczyło poczucie winy, którego nie potrafiła wyjaśnić.
A mama została sama w domu. Ma już ponad siedemdziesiąt lat. Od kilku lat nie ma męża.
Przyjaciele — jedni daleko, inni już na cmentarzu. Telewizor już dawno stał się jej rozmówcą. A także radio.
I zdjęcia, które stoją na komodzie w pokoju — młoda Ola w białej sukience, wnuki z pierwszymi tornistrami i stare, stare czarno-białe — gdzie ona sama jest mała, jeszcze z babcią.
Kiedyś córka dzwoniła co wieczór. Często wpadała po pracy — choćby na pół godziny. Przywoziła serniki, nowinki, śmiech.
A potem wszystko się zmieniło. Pojawiły się „jutro”, „potem”, „nie mam czasu”. I tak minął już tydzień. Potem drugi.
Mama nie dzwoni pierwsza — bo nie chce wydawać się natarczywa. Rozumie przecież: dzieci są teraz zajęte. Własna rodzina, własne troski. Ona też była kiedyś młoda, pamięta to.
Ale każdego ranka budzi się z myślą: może dzisiaj zadzwoni. Może dzisiaj wpadnie. Może chociaż napisze.
Kiedy Ola była mała, mama wstawała o piątej rano, żeby przygotować jej śniadanie i zdążyć na pierwszą zmianę w szpitalu. Biegała w deszczu, w śniegu, odbierała ją ze szkoły, prała jej rzeczy ręcznie, bo nie było jeszcze pralki.
Całe życie — wokół dziecka. Bez narzekania. Bez pretensji. Po prostu dlatego, że kochała. Teraz niczego nie wymaga. Nie prosi o prezenty, nie narzeka na zdrowie. Po prostu czeka. I uczy się milczeć.
W zeszłym miesiącu zmarła sąsiadka z dołu. Przez trzy dni leżała sama w mieszkaniu, aż ktoś poczuł zapach. Miała syna w Warszawie.
Mówił, że jest bardzo zajęty. Mama słyszała te historie i zaciskała usta. A w głowie krążyły myśli: „A co, gdyby to spotkało mnie? Czy ktoś przyjdzie?”.
Ola być może nie wiedziała o tym wszystkim. Nie czuła tej samotności. Wydawało jej się: no cóż, nie zadzwoniła przez trzy dni – to przecież nie tragedia. Ale czasami dla mamy to wieczność. Bo dla niej każdy dzień bez głosu dziecka to jakby świat milczał.
Pewnego wieczoru, budząc się w środku nocy, Ola wzięła telefon i napisała: „Mamo, jak się masz?”. I po minucie otrzymała odpowiedź:
„Dobrze, córeczko. Dziękuję, że napisałaś. Bardzo cię kocham”.
Nie powiedziała, że przedtem płakała. Nie wspomniała, że przez cały dzień z nikim nie rozmawiała. Po prostu podziękowała.
Ola siedziała w ciemności i długo patrzyła na te słowa. I z jakiegoś powodu w piersi zrobiło się ciasno. Jakby coś bliskiego znów na chwilę stało się bliższe.
Bo mama to nie „później”. Nie „kiedy będzie czas”. Mama to teraz. To telefon, który warto wykonać. Uścisk, którego potrzebuje nie tylko ona, ale i ty. Mama to jedyna osoba, która może milczeć i czekać wiecznie. Ale czy warto ją do tego zmuszać?
Ona po prostu chce usłyszeć: „Cześć, mamo. Jak się dzisiaj masz?”
Kot urządził prawdziwe polowanie w domu: jak latający ptaszek przyciągnął uwagę domowego pupila
Kot urządził prawdziwe polowanie w domu: jak latający ptaszek przyciągnął uwagę domowego pupila