Mama zawsze mówiła: „Najważniejsze, żebyście z bratem żyli w zgodzie, a reszta to już tylko szczegóły”. Wierzyła, że chociaż z Adamem jesteśmy różni, zawsze będziemy się wspierać.
Tak nas wychowała – żebyśmy trzymali się razem. I być może właśnie dlatego jej ostatni czyn był dla mnie nie tylko testamentem, ale także próbą, której nie wytrzymałam.
Kiedy mama zmarła, czułam, jakby serce po prostu wyskoczyło mi z piersi. Razem z bratem staliśmy obok siebie na pogrzebie, oboje bladzi jak ściana, nie mogąc nawet wydobyć z siebie słowa.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten dzień będzie początkiem końca naszego braterstwa.
Kilka tygodni później otrzymaliśmy wezwanie do notariusza. „No cóż — powiedziałam do Adama — to ostatnia wola mamy. Musimy ją przyjąć z szacunkiem”. Skinął głową, nawet nie patrząc mi w oczy.
Kiedy notariusz otworzył kopertę i zaczął czytać, zadrżałam. Mama zostawiła nam dom — stary, ale przytulny, w którym dorastaliśmy. W testamencie napisano:
„Dom należy do obojga dzieci w równych częściach. Ale proszę was, nie sprzedawajcie go. Niech ten dom pozostanie dla was miejscem spotkań, wspomnień i spokoju”.
Wtedy płakałam. Wydawało mi się, że to takie matczyne — zostawić coś, co będzie nas łączyć. Adam milczał. Tylko zaciskał dłonie w pięści.
Minął miesiąc, potem drugi. Przyjeżdżałam do tego domu, żeby posprzątać, przewietrzyć pokoje. Adam przyjechał tylko raz, rzucił kilka zdań w stylu: „Zastanowię się, co z tym zrobić” – i zniknął.
Pewnego dnia zadzwonił i powiedział:
— Wiesz, nie mogę już dłużej ciągnąć tej historii. Potrzebuję pieniędzy. Trzeba sprzedać dom.
Kiedy to usłyszałam, aż opadłam na krzesło.
— Przecież słyszałeś, że mama prosiła, żeby nie sprzedawać…
— Prosiła, ale nie zabroniła — odparł sucho. — A poza tym jej już nie ma.
To zdanie przeszyło mnie jak nóż. „Już jej nie ma” — jak można tak powiedzieć o mamie, która jeszcze niedawno siedziała z nami i opowiadała, że szczęście nie tkwi w pieniądzach, ale w miłości?
Próbowałam go przekonać. Mówiłam, że możemy zrobić z domu domek letniskowy, miejsce na rodzinne święta. Ale on nie słuchał.
— Muszę kupić mieszkanie. I tyle.
Po tej rozmowie nie widzieliśmy się więcej. Grałam na czas, nie chciałam podpisywać dokumentów. On złożył pozew do sądu. Tak, mój brat pozwał mnie do sądu o dom mamy.
Na rozprawie widziałam jego oczy — zimne, zdystansowane. Jakby przed mną stał obcy człowiek. Sąd orzekł podział majątku: ja dostałam połowę, on swoją. Po miesiącu dom został sprzedany. Tego samego dnia zrozumiałam, że mama straciła nie dom, ale nas.
Po sprzedaży Adam już nie dzwonił. Nawet w Boże Narodzenie, kiedy wysłałam mu zdjęcie starej choinki mojej mamy, nie odpowiedział.
„On się obraził” — powiedziała przyjaciółka.
„On po prostu wybrał swoją drogę” — odpowiedziałam. Ale w głębi duszy wiedziałam: oboje straciliśmy znacznie więcej niż majątek.
Straciliśmy więź, którą mama budowała przez całe życie.
Minęły trzy lata. Nadal mimowolnie odwracam głowę, kiedy przechodzę obok tego domu. Nowi właściciele powiesili inne zasłony, przemalowali ogrodzenie.
Czasami wydaje mi się, że nawet drzewa w ogrodzie stoją smutne. Bo pamiętają nas, kiedy byliśmy mali, biegaliśmy boso po trawie, a mama wołała nas z okna: „Adam, Lisa, kolacja!”
Teraz te głosy pozostały tylko we mnie.
Pewnego razu sąsiadka napisała do mnie: „Widziałam twojego brata, przyjechał do miasta, stał przy sklepie. Nie podszedł?”
Tylko westchnęłam.
„Nie”, odpowiadam. „Chyba teraz jesteśmy z różnych światów”.
Czasami zastanawiam się, czy odczuwa choć odrobinę tego żalu, który żyje we mnie. Czy pamięta mamę, jej ręce, jej uśmiech.
Nie jestem zła. Jestem zmęczona złością. Po prostu szkoda mi, że dziedzictwo, które miało nas połączyć, uczyniło nas wrogami.
A kiedy stoję na cmentarzu przy portrecie mamy, zawsze cicho mówię:
„Mamo, wybacz. Nie zachowaliśmy twojego domu. I wydaje się, że nie zachowaliśmy samych siebie.
A potem kładę kwiaty, patrzę na ziemię i myślę: może kiedyś on też przyjdzie. I wtedy być może znów przypomnimy sobie, że jesteśmy rodziną.
Bo mama mówiła: „Najważniejsze, żebyście żyli w pokoju”. I nadal chcę spełnić jej ostatnią prośbę.