Screen freepik
Obiecała, że wróci. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że niektóre obietnice są wypowiadane tylko po to, żeby dorosłym było lżej odejść.
Zostałam u babci. Na początku wszyscy mówili, że to na chwilę. Że mama musi poukładać sobie życie. Że tak będzie lepiej dla nas obu.
Słuchałam tego i czekałam. Każdego dnia. Liczyłam dni nie w kalendarzu, tylko w porach roku, w urodzinach, w kolejnych parach butów, które babcia mi kupowała, bo znowu urosłam.
Babcia była dobra, cierpliwa, cicha. Kochała mnie na swój spokojny sposób, bez wielkich słów. Ale nie była mamą.
Nie miała jej zapachu, jej głosu, jej obecności. Każdy dzwonek do drzwi sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. Każdy telefon był nadzieją.
Mama dzwoniła rzadko, coraz rzadziej. Zawsze mówiła, że jeszcze nie teraz, że jeszcze trochę.
Dorastałam z tym „jeszcze”. Jeszcze rok, jeszcze wakacje, jeszcze jak się wszystko ułoży.
W szkole uczyłam się dobrze, bo wierzyłam, że mama będzie ze mnie dumna. W święta zostawiałam dla niej miejsce przy stole, choć babcia mówiła, żebym nie robiła sobie złudzeń.
Ja jednak czekałam. Bo dziecko potrafi czekać długo, nawet jeśli nikt go o to nie prosi.
Czternaście lat to dużo czasu. Wystarczająco, żeby z dziecka stać się dorosłą osobą. Wystarczająco, żeby zrozumieć, że ktoś nie wraca nie dlatego, że nie może, ale dlatego, że nie chce.
Kiedy w końcu przestałam czekać, nie było we mnie złości. Było zmęczenie. Takie ciche, głębokie, które nie potrzebuje krzyku.
Dziś mam trzydzieści pięć lat. Mam swoje życie, pracę, mieszkanie, codzienność, którą zbudowałam sama. Nauczyłam się nie liczyć na nikogo.
Nauczyłam się, że bezpieczeństwo to coś, co trzeba stworzyć własnymi rękami. Nie czekam już na telefon, na list, na przypadkowe spotkanie. Mama jest gdzieś tam, w swoim świecie, z wyborami, które kiedyś podjęła.
Czasem słyszę pytania, czy jej nie brakuje, czy nie chciałabym porozmawiać, zamknąć sprawy z przeszłości. Ludzie lubią historie o pojednaniu.
O tym, że wszystko da się naprawić. Ja wiem jedno — nie wszystko. Niektóre puste miejsca uczą cię tylko tego, jak żyć bez nich.
Nie mam do niej żalu, który mnie niszczy. Mam świadomość. Rozumiem, że kiedy była młoda, wybrała siebie.
Że łatwiej było jej odejść, niż zostać i wziąć odpowiedzialność. I wiem też coś jeszcze, czego kiedyś nie potrafiłam nazwać.
Kiedy ona będzie stara, na pewno się pojawi. Nie z miłości, nie z tęsknoty. Z potrzeby. Z lęku przed samotnością. Wtedy przypomni sobie, że ma córkę.
Że kiedyś była matką. I być może będzie oczekiwać, że otworzę drzwi tak samo, jak babcia otworzyła je dla mnie.
Nie wiem jeszcze, co wtedy zrobię. Wiem tylko, że nie będę już tą pięcioletnią dziewczynką, która czeka przy oknie. Nie będę nikogo ratować kosztem siebie.
Bo dorosłość nauczyła mnie jednej rzeczy — czekanie to też wybór. A ja swój już dawno podjęłam. Nie czekam. Żyję. I to jest moja największa wygrana.
Przez długi czas mieszkaliśmy z teściami i na początku naprawdę wierzyłam, że to tylko przejściowy…
Często pukała do moich drzwi. Zawsze nieśmiało, jakby przepraszała za sam fakt swojego istnienia. Najpierw…
Pracujemy razem. To brzmi dumnie, kiedy ktoś pyta, czym się zajmujemy. Wspólna firma, wspólne godziny,…
Zawsze byłam tą „rozsądną” córką. Tą, na którą można liczyć. Kiedy mama chorowała, to ja…
Przez całe życie byłam kobietą, która „daje radę”. Tak o mnie mówiono w rodzinie, w…
Przez całe życie powtarzałam sobie, że wszystko da się poukładać, jeśli tylko jest dobra wola.…