Mama zostawiła mi dom pod miastem, bo to ja zrobiłam w nim remont. Siostra wtedy odmówiła, powiedziała, że nie ma czasu i pieniędzy.
Wtedy nie protestowała, a dziś zachowuje się tak, jakby ten dom należał do niej.
Co weekend przyjeżdża tam z przyjaciółmi, robi grilla, śmieje się, bawi, a ja patrzę na to z coraz większym bólem. Bo jak można być tak bezwstydnym?
Kiedy mama jeszcze żyła, często powtarzała: „Ten dom to nasze wspólne wspomnienia, nie kłóćcie się o niego”. Ale życie wszystko ustawiło inaczej.
Po jej śmierci trzeba było zrobić remont — dach przeciekał, ściany były w wilgoci, wszystko się sypało. Siostra wtedy powiedziała:
„Nie mam czasu, zrób, jak chcesz. Mnie to nie obchodzi”. Więc zrobiłam. Kredyt, pot, łzy, miesiące pracy. Sama wybierałam kafelki, sama malowałam ściany, a mąż pomagał w weekendy.
Kiedy wszystko było gotowe, mama powiedziała, że skoro to ja włożyłam w ten dom serce, to powinnam w nim gospodarzyć.
I tak się stało — w testamencie zapisała dom mnie. Wtedy siostra nawet nie protestowała, udawała, że ją to nie obchodzi. A teraz?
Teraz, kiedy dom wygląda jak z katalogu, nagle przypomniała sobie, że to przecież „dom rodzinny”, więc „każdy ma do niego prawo”.
Zaczęło się niewinnie. Pewnego dnia przyjechała z mężem „na chwilę zobaczyć ogród”. Potem przyjechała z dziećmi „na jeden dzień, bo chcą się wykąpać w jeziorze”.
A w końcu zaczęła przywozić znajomych, rozkładać grilla i robić imprezy, jakby była u siebie. Nawet nie pytała o pozwolenie. „No co ty, przecież to dom mamy!” — mówiła z uśmiechem, jakby to wszystko tłumaczyło.
Na początku milczałam. Myślałam, że może to przejdzie, że po prostu tęskni za dawnymi czasami. Ale potem zauważyłam, że zaczęła traktować ten dom jak własny letni ośrodek. Zostawiała po sobie śmieci, brudne naczynia, a raz nawet nie zakręciła wody i pękła rura.
Kiedy zwróciłam jej uwagę, odpowiedziała tylko: „Nie przesadzaj, zachowujesz się jak właścicielka hotelu, a nie siostra”.
To wtedy coś we mnie pękło. Tak, jestem właścicielką. Nie dla zysku, nie dla dumy, tylko dlatego, że mama tak chciała. Bo ja się tym domem zajęłam, kiedy nikt inny nie chciał. Ale jak to wytłumaczyć komuś, kto widzi tylko wygodę i wspomnienia?
Ostatni raz przyjechała w zeszły weekend. Nie było mnie wtedy, ale sąsiadka zadzwoniła, że znowu są tam ludzie, hałas, muzyka, dym z grilla. Pojechałam.
Na stole leżały niedojedzone kiełbaski, na trawie butelki, a w powietrzu zapach spalonego węgla. Został po nich tylko bałagan i echo śmiechu. Usiadłam na schodkach i popłakałam się. Bo nie chodzi już o ten dom. Chodzi o szacunek.
Napisałam do niej wiadomość: „Kasia, proszę, nie przyjeżdżaj bez pytania. To nie jest miejsce na imprezy”.
Odpisała: „Nie przesadzaj, przecież mama by nie chciała, żebyśmy się kłóciły”. Może i nie chciała. Ale czy chciałaby też, żeby ktoś bez pytania wchodził do cudzego domu, tylko dlatego, że kiedyś w nim mieszkał?
Od tamtej pory cisza. Nie wiem, jak długo to potrwa. Ale wiem jedno — w tym domu, mimo że jest pełen wspomnień, nauczyłam się stawiać granice. Bo czasem nawet wobec najbliższych trzeba powiedzieć: „Dość”.