Screen freepik
Wtedy zadzwonił telefon. Na ekranie wyświetliło się: Mama. Odebrałam, choć już po jej pierwszym „cześć, córeczko” wiedziałam, że coś się dzieje. Głos miała cichy, jakby zawstydzony, jakby sama nie chciała wypowiedzieć tego, co miało za chwilę paść.
– Wiesz, chciałam cię o coś poprosić… – zaczęła. – Nie mam już siły, a i pieniędzy brakuje. Rachunki, leki… a jeszcze twój brat potrzebuje pomocy, bo stracił pracę. Pomyślałam, że może… mogłabym zamieszkać z wami? Choćby na jakiś czas.
Zamarłam. Chwila ciszy, której nie potrafiłam przerwać. Wiedziałam, że mama nie prosiłaby, gdyby nie musiała. Ale wiedziałam też, że mój mąż nie przyjmie tego z entuzjazmem.
Wieczorem, kiedy usiedliśmy przy kolacji, zebrałam się na odwagę. – Zadzwoniła mama – powiedziałam spokojnie. – Chciałaby się do nas wprowadzić. Na jakiś czas. Nie daje już rady finansowo, a jeszcze pomaga bratu.
On spojrzał na mnie znad talerza, powoli odkładając widelec. W jego oczach zobaczyłam tę znajomą niechęć do rozmów o mojej rodzinie.
– Pomaga bratu? – zapytał z lekkim sarkazmem. – To niech teraz brat pomoże jej.
– Ale wiesz, że on sam ledwo wiąże koniec z końcem – odpowiedziałam, czując, jak głos mi drży.
– A my co? – przerwał. – My jesteśmy bogaczami? Mamy kredyt, dzieci, wydatki. Jeśli twoja mama nie radzi sobie, to może powinna pomyśleć o mniejszym mieszkaniu. Albo o jakiejś pomocy z opieki społecznej.
Wbiłam wzrok w stół. Wiedziałam, że próżno przekonywać. Dla niego każda „rodzinna sprawa” z mojej strony była problemem, którego nie chciał dotykać. Ale jak mogłam powiedzieć mamie „nie”?
Cały wieczór chodziłam po mieszkaniu, nie wiedząc, co zrobić. W jednym pokoju śmiały się dzieci, w drugim mąż oglądał wiadomości. A ja czułam się jak między dwoma światami – jednym, z którego wyszłam, i drugim, do którego już nie do końca pasuję.
Mama przez całe życie była dla nas podporą. Po śmierci taty nie narzekała, choć musiała pracować po nocach, żebyśmy z bratem mieli na szkołę.
Nigdy nie prosiła o pomoc. Nawet wtedy, gdy sama miała niewiele, potrafiła dać. A teraz, gdy po raz pierwszy odważyła się poprosić, ja miałam jej odmówić?
W nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie powracały jej słowa: „Nie mam już siły”. Wstałam i wyszłam do kuchni. Na stole leżał telefon.
Patrzyłam na ekran, jakby czekała, aż sam zadzwoni. W końcu wzięłam go do ręki i napisałam wiadomość: Mamo, przyjedź. Poradzimy sobie.
Rano powiedziałam o tym mężowi. Nie wybuchł, jak się spodziewałam. Tylko pokręcił głową. – Rób, jak chcesz – rzucił sucho. – Ale nie oczekuj, że będę zachwycony.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe. Ale czasem życie wymaga, żeby stanąć po właściwej stronie, nawet jeśli
oznacza to ciche dni w małżeństwie i napiętą atmosferę przy obiedzie.
Tydzień później mama wprowadziła się do nas. Przyniosła ze sobą walizkę, kilka zdjęć, stary pled i zapach domowych ciast, jakby wraz z nią do mieszkania wróciło coś, czego dawno brakowało – spokój, ciepło, prostota.
Z każdym dniem patrzyłam, jak stara się nie przeszkadzać, jak pomaga przy dzieciach, gotuje, sprząta. Nigdy nie narzekała. A mąż… z czasem złagodniał. Może zobaczył, że jej obecność nie zabrała nam niczego, a nawet dodała.
Dziś wiem jedno: życie zawsze wystawia nas na próbę, kiedy chodzi o serce. Można mieć tysiące powodów, by powiedzieć „nie”, ale wystarczy jeden, by powiedzieć „tak” – ten, który mówi, że rodzina to nie ciężar, tylko korzenie, bez których żadna gałąź nie przetrwa burzy.
Nie mogę zrozumieć, dlaczego nazywałam tę kobietę „mamą”. Może dlatego, że tak trzeba? Bo tak…
To był początek jesieni, pierwszy semestr studiów, nowe miasto, nowi ludzie i ogromne plany na…
Kilka miesięcy temu, kiedy syn z żoną postanowili zamieszkać u nas na chwilę, byłam zaskoczona,…
Zgodziłam się, żeby syn z synową pomieszkali u nas przez jakiś czas, bo byłam przekonana,…
Mąż często jeździł do swojej matki. Zawsze miała jakiś powód, żeby go wezwać: raz trzeba…
Kiedy przyjechałam do córki, nie wierzyłam własnym uszom. To, co usłyszałam od mojego zięcia, wstrząsnęło…