Screen freepik
Już od najmłodszych lat widziałam, jak mięknie na sam widok Marty, jak kupuje jej nowe rzeczy, nawet wtedy, gdy ledwo wiązałyśmy koniec z końcem.
„Nie bądź taka” — mówiła do mnie, kiedy się buntowałam. — „Marta jest delikatniejsza, ona potrzebuje więcej troski”.
Milczałam, bo byłam starsza, a starsze dzieci zawsze muszą znosić więcej. Tak było u nas od zawsze.
Kiedy mama się zestarzała, nie wracałam do dawnych pretensji. Życie nauczyło mnie wybaczać, bo ta, która cię nosiła pod sercem, zawsze jest kimś więcej niż tylko człowiekiem.
Ale z biegiem lat nasze drogi rozeszły się coraz dalej. Marta dobrze wyszła za mąż, jak mówili wszyscy.
Ja zostałam sama, pracowałam, starałam się budować życie po swojemu. I choć nie zawsze miałam łatwo, nie narzekałam. Potrafiłam stać na własnych nogach.
Dom, w którym dorastałyśmy, był stary, ale duży. Mama zawsze mówiła, że to jej twierdza, jej wspomnienia, jej wszystko.
A kiedy przyszło do spraw spadkowych, wypowiedziała zdanie, którego nigdy nie zapomnę: „Córko, przecież wiesz, że Marta zawsze marzyła o własnym domu, a ty i tak mieszkasz sama”.
Jakby „mieszkasz sama” automatycznie znaczyło „niczego ci nie potrzeba”. Chciałam jej wtedy powiedzieć, że ja też marzyłam o czymś swoim, o miejscu, w którym ktoś mnie kocha. Ale tylko się uśmiechnęłam — mama czekała na zgodę, nie na wyjaśnienia.
Niedługo później dowiedziałam się, że cały dom przepisała na Martę. Nic nie powiedziałam. Nauczyłam się przyjmować rzeczy takimi, jakie są. Nawet jeśli bolą.
A potem któregoś wieczoru mama zapukała do moich drzwi.
— Córko — powiedziała zmęczonym głosem. — Mogę u ciebie trochę pomieszkać?
— Coś się stało? — zapytałam, czując, jak w środku coś mnie ściska.
— U Marty jest remont. I… wiesz, mają małe dziecko. Trudno im teraz.
Stała przed drzwiami z dwiema torbami, w płaszczu, który już dawno przestał grzać. I nie miałam w sobie siły powiedzieć: „To idź do tego domu, który jej oddałaś”. Wpuściłam ją. Niezależnie od bólu — to przecież mama.
Pierwsze dni była cicha, trochę skrępowana. Po kolacji czasem wzdychała i powtarzała: „Nie chcę ci przeszkadzać… ale Marta prosiła, żebyś zrozumiała”. Starałam się nie myśleć o tym, że mnie nigdy nikt nie prosił, bym czuła się zrozumiana.
Pewnego wieczoru zeszło na rozmowę o spadku. Niby przypadkiem, ale zbyt gładko, by uwierzyć.
— Wiesz — powiedziała mama, mieszając herbatę — dobrze zrobiłam. Matka powinna wspierać tego słabszego. Marta zawsze była taka
delikatna… potrzebująca.
— A ja? — słowa wyrwały mi się same. — Kim ja byłam w tej historii?
Mama spojrzała na mnie, jakby trochę zaskoczona.
— Ty… ty jesteś silna. Ty nigdy niczego ode mnie nie chciałaś.
Uśmiechnęłam się — smutno, prawie niewidocznie.
— Mamo, czasem ci, którzy o nic nie proszą, potrzebują najwięcej. Tylko są przyzwyczajeni, że muszą milczeć.
Długo nic nie mówiła. Jakby pierwszy raz usłyszała taką prawdę.
Kilka dni później, późnym wieczorem, przypadkiem usłyszałam jej rozmowę z Martą. Głos miała miękki, niemal błagalny:
— Tak, kochanie, u niej jest dobrze… Nie, nie protestowała… Tak, to tylko na chwilę… Wy jesteście rodziną… Trzymajcie się tam…
I wtedy zrozumiałam wszystko. Mama nie przyszła do mnie, bo potrzebowała bliskości. Przyszła, bo u swojej ulubionej córki nie znalazła miejsca. Nie z potrzeby bycia ze mną — ale z wygody, bo tam nie mogła zostać.
To było najtrudniejsze odkrycie od lat.
A potem któregoś poranka powiedziała cicho:
— Dziękuję, że mnie przyjęłaś. Nie każda by tak zrobiła. Ja… nie zawsze byłam sprawiedliwa, ale chciałam dobrze.
Spojrzałam na nią i pomyślałam, że miłość bywa krzywa, nierówna, wyrysowana drżącą ręką. I że człowiek może mylić się całe życie, nawet tego nie zauważając.
— Wiem, mamo — odpowiedziałam. — Ale czasem chciałabym, żebyś zobaczyła także mnie.
Nie odpowiedziała. Tylko spuściła wzrok. A gdy po chwili znów na mnie spojrzała, zobaczyłam w jej oczach coś, czego brakowało mi całe życie — zrozumienie.
I może pierwszy raz — naprawdę mnie zobaczyła.
Od najmłodszych lat marzyłam o własnej działce — o małym kawałku ziemi, gdzie pachnie miętą,…
Mieszkaliśmy z Marcinem w moim niewielkim mieszkaniu, tym, które odziedziczyłam po babci i które dawno…
Nigdy nie myślałam, że jeden telefon może tak nagle zmienić to, co czuję do rodziny…
Zawsze wydawało mi się, że przyjazna rodzina to coś naturalnego, prawie wrodzonego — że ona…
Zawsze marzyliśmy z Marcinem o własnym domku za miastem — cichym, z drewnianym tarasem, żeby…
Teściowa już od dawna do nas nie przyjeżdżała. Ostatni raz widziała wnuki jeszcze wiosną, a…