Screen freepik
„Pralka mi się zepsuła, a do siostry nie chcę dzwonić, bo ona ma tyle na głowie.”
I znowu to samo uczucie – jakby ktoś otworzył starą ranę, która niby już się zagoiła, ale w środku wciąż boli. Nie chodzi o pralkę.
Ani o pieniądze. Chodzi o to, że ja dla niej istnieję tylko wtedy, gdy coś się psuje, gdy czegoś trzeba, gdy czegoś brakuje.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zadzwoniła po prostu tak – zapytać, jak się czuję, co u dzieci, jak nam się żyje. Kiedyś próbowałam to delikatnie poruszyć. Powiedziałam:
„Mamo, wiesz, czasem chciałabym, żebyś zadzwoniła tak po prostu, bez powodu.”
Odpowiedziała z uśmiechem: „Nie chcę ci przeszkadzać, jesteś taka zajęta.”
A ja wtedy pomyślałam, że to nie o przeszkadzanie chodzi, tylko o potrzebę bycia ważnym.
Kiedy byłam dzieckiem, mama zawsze miała na głowie tysiąc spraw. Ciągle w biegu, zmęczona, wiecznie zmartwiona. Nie pamiętam, żeby siadała ze mną przy stole i po prostu rozmawiała.
Zawsze był pośpiech – praca, zakupy, obiad, rachunki. A kiedy dorosłam, ten pośpiech przeniósł się tylko na inny grunt. Tyle że teraz to ja jestem po tej drugiej stronie słuchawki, czekając na dźwięk, który prawie nigdy nie nadchodzi.
Czasem dzwonię pierwsza. Słyszę w głosie zaskoczenie, jakby się nie spodziewała.
– „O, córeczko, coś się stało?”
– „Nie, mamo. Chciałam tylko pogadać.”
– „Aaa… dobrze, tylko wiesz co, ja właśnie wychodzę do sklepu…”
I tyle. Rozmowa trwa dwie minuty, a ja czuję, jakby ktoś właśnie zgasił światło w środku dnia.
Moja siostra – o, do niej mama dzwoni często. Chociaż mówi, że nie chce jej przeszkadzać, to jednak jakoś zawsze znajduje powód, żeby się odezwać.
Może dlatego, że mieszkają bliżej. A może dlatego, że siostra nigdy nie mówi, że nie ma czasu. Ja natomiast zawsze słyszę w jej głosie dystans. Jakbyśmy były sobie coraz bardziej obce, choć łączy nas krew.
Czasem myślę, że to ja jestem zbyt wrażliwa. Że nie powinnam się obrażać o takie drobiazgi. Ale potem przychodzi niedziela, dzieci pytają: „Czy babcia zadzwoni?” – a ja uśmiecham się sztucznie i mówię, że pewnie jest zajęta. I znów mija tydzień ciszy.
Nie oczekuję cudów. Nie potrzebuję codziennych telefonów ani długich rozmów o pogodzie. Chciałabym tylko poczuć, że ktoś po drugiej stronie naprawdę o mnie myśli. Że nie jestem jedynie „tą, która zawsze pomoże”.
Kiedy ostatnio dzwoniła, żeby powiedzieć o tej pralce, pojechałam do niej bez słowa. Naprawiliśmy ją z mężem.
Mama była zadowolona, ale nie zapytała nawet, jak się czuję. Po prostu podała mi herbatę i powiedziała: „Dobrze, że jesteś, bo ja już nie wiedziałam, co robić.”
I to było wszystko. Wracałam do domu z ciężkim sercem. Patrzyłam przez szybę samochodu i myślałam, że pewnie przyjdzie taki dzień, gdy to ja nie będę miała już komu naprawić pralki.
I wtedy może ona przypomni sobie, że miała córkę, która czekała całe życie na zwykły telefon – taki bez powodu, tylko z potrzeby serca.
Od zawsze marzyliśmy o własnym kawałku ziemi. O miejscu, gdzie można uciec od zgiełku miasta,…
Zawsze uważałam, że pomoc rodzicom to coś naturalnego. Mój mąż miał z nimi szczególną więź…
Zawsze wracałam z pracy późno. Mój mąż od dawna przywykł do tego, że wieczory spędzamy…
Kiedy w niedzielę przyszła do nas teściowa, naprawdę się ucieszyłam. Dzieci skakały z radości, mąż…
Czasem łapię się na tym, że zazdroszczę własnemu mężowi. Nie pieniędzy, nie pracy, nawet nie…
Kiedy z mężem w końcu postanowiliśmy, że w weekend wyjedziemy gdzieś tylko we dwoje, poczułam…