Screen youtube
Nie wzięłam pod uwagę tylko jednego: że czasami w tym związku zawsze będzie trzecia osoba – ta, która po cichu stoi za plecami i nie pozwala zrobić kroku bez swojej oceny. W moim przypadku była to mama mojego męża.
Na początku była cicha, prawie niezauważalna. Uśmiechała się, przynosiła ciasta, pytała, czy dobrze się czuję w nowej rodzinie.
Szczerze chciałam się zaprzyjaźnić. Gotowałam dla niej, zapraszałam na święta, dawałam prezenty, które wydawały się jej podobać.
Ale gdzieś pomiędzy pierogami a życzeniami „szczęścia i zgody” pojawił się lód. Niewidoczny, cienki, ale taki, na którym wystarczyło się potknąć, by poczuć chłód.
Wszystko zaczęło się od drobiazgów. Mogła podejść do szafy i zapytać:
— To ty kupiłaś kolejną sukienkę? Masz ich już dziesięć. A Tadeusz? On nosi ten sam sweter, co w zeszłym roku.
Uśmiechałam się i odpowiadałam, że mój mąż nie chce niczego z tego, co mu proponuję. Ale jej odpowiedź już jej nie interesowała.
Wyciągnęła już wnioski. W jej oczach byłam kobietą, która ubiera się, maluje, żyje dla siebie. A jej syn – tym, który „milczy”, „znosi”, „nie narzeka”.
Potem zaczęła przychodzić bez uprzedzenia. Sprawdzała lodówkę, podnosiła pokrywki garnków, a raz nawet powiedziała:
— Takiemu mężczyźnie jak Tadeusz gotowałabym codziennie barszcz. Nie rozumiem, jak można wyjść za mąż i nie wiedzieć, że trzeba dbać o męża. On wraca z pracy, a ty nie masz ani barszczu, ani plovu, za to masz nową szminkę.
Wtedy milczałam. Mąż też. Jemu łatwiej było milczeć, żartować lub zmienić temat. A ja przy każdej takiej wizycie czułam, że coś mnie ściska. Nie ze wstydu. Z poczucia niesprawiedliwości.
Bo ja pracowałam. Wracałam do domu z ciężką głową, z torbami, z myślami o dzieciach, o życiu, o wszystkim naraz.
Sprzątałam, gotowałam, prałam — i jeszcze starałam się dobrze wyglądać, bo „kobieta nie może się zaniedbywać”. Ale kiedy kupowałam sobie nową bluzkę — to już było przejawem egoizmu. Kiedy mąż chodził w starych dżinsach — to już była moja wina.
Pewnego dnia, kiedy pojechaliśmy do niej w odwiedziny, usłyszałam zdanie, które na zawsze utkwiło mi w pamięci:
— Całe życie myślałam, że mój syn znajdzie sobie taką, która będzie się nim opiekować. A on milczy, bo jest dobry. Ale ja widzę. Masz więcej ubrań niż on. Myślisz tylko o sobie.
Wtedy poczułam się, jakbym uderzyła w ścianę. Nawet nie przez same słowa. Ale przez to, z jaką pewnością to powiedziała.
Jak długo to myślała? Dlaczego milczała? I dlaczego w jej świecie jestem tylko sumą rzeczy w szafie?
Wróciliśmy do domu i długo milczałam. Patrzyłam na męża, czekając, co powie. Odwrócił wzrok.
— Wiesz przecież, jaka jest mama… Nie przejmuj się tym.
To było najstraszniejsze. Nie jej słowa, ale jego milczenie. Jego niechęć, by choć raz powiedzieć: „Mamo, wystarczy”.
Bo miłość to nie tylko bycie obok. To także bycie po stronie drugiej osoby. Nawet jeśli ta osoba jest przeciwko twojej mamie.
Tego wieczoru wyjęłam z szafy wszystkie swoje rzeczy. Ułożyłam je w stos. Naprawdę było tego sporo.
Ale każda z tych rzeczy to nie tylko sukienka. To poranki, kiedy wstawałam wcześniej, żeby zdążyć się pomalować, bo nie chciałam stracić siebie.
To wieczory, kiedy wybierałam coś ładnego, żeby nie zniknąć w roli „zwykłej żony”. To ja – żywa, zmęczona, ale taka, która chce pozostać kobietą, a nie cieniem kuchni.
Teraz mniej milczę. Jeśli coś mnie boli — mówię. Jeśli mnie oskarżają — nie usprawiedliwiam się. Bo miłość nie wymaga sprawozdań z liczby koszul.
Miłość jest w szacunku. A szacunku nie mierzy się ani ilością barszczu, ani zawartością szafy. A jeśli ktoś tego nie rozumie — to już nie moja wina.
Kiedy wsiadałam do pociągu, czułam taką radość, jakby świat znów nabrał kolorów. Torba była pełna…
Jechałam do niego z sercem przepełnionym ciepłem. Nie widzieliśmy się od kilku miesięcy, a ja…
Przebaczyć – to nie zawsze oznacza być silną. Czasem to po prostu strach przed tym,…
Mąż często wracał późno z pracy. Mówił, że to tymczasowe, że firma ma teraz trudny…
Nie kochałam mojego przyszłego męża. Mówię to bez wstydu, choć kiedyś bardzo się tego wstydziłam.…
Przeżyliśmy razem dwadzieścia dwa lata. Dwadzieścia dwa lata pod jednym dachem — z tymi samymi…