Nigdy nie myślałam, że na starość będę musiała liczyć grosze. Kiedyś pracowałam od rana do nocy, prowadziłam dom, wychowywałam dzieci, kupowałam im wszystko, co najlepsze.
„Mamo, jesteś dla nas jak złoto” – mówili wtedy. A teraz… teraz złoto straciło swój blask. Emerytura jest mała, ledwo wystarcza na leki, a ceny rosną jak trawa po deszczu.
Nie pamiętam już, kiedy ostatnio kupiłam coś dla siebie. Kiedy wchodzę do sklepu, nie patrzę na to, co chcę, ale na metki z cenami.
„Może obejdę się bez tego chleba z masłem. Najważniejsze, żeby starczyło na opłaty za media” – myślę codziennie. I jakby się do tego przyzwyczajasz.
Ale najbardziej boli nie bieda, a obojętność. Dzieci żyją własnym życiem – córka w Polsce, syn w stolicy.
„Mamo, sprzedaj ten stary dom i przeprowadź się do nas. Tutaj dzieci są blisko, a my pomożemy”. Brzmi dobrze, prawda? Tylko ja wiem, co oznacza ich „pomożemy”.
To nie jest pomoc — to wygoda. Oni chcą, żebym siedziała z wnukami, gotowała zupy, prała rzeczy, sprzątała mieszkanie. A o mnie nikt nie pyta.
„Mamo, jesteś na emeryturze, masz dużo czasu”. Nie rozumieją, że starość to nie czas wolny, ale ciągłe zmęczenie, ból pleców, bezsenność, niepokój.
Nie mogę tak po prostu się spakować i wyjechać. Poza tym, dokąd mam jechać? Za ostatnie grosze kupię bilet, a co dalej?
Ich mieszkania są ciasne, wszystko odbywa się według harmonogramu, a ja przyzwyczaiłam się do swojego podwórka, jabłoni pod oknem, porannej kawy na ławce. Tutaj, w tej ciszy, nawet łatwiej mi oddychać.
Ale za każdym razem, gdy dzwoni telefon i widzę znajomy numer, serce mi się ściska. „Mamo, mogłabyś przyjechać? Oboje z Piotrem pracujemy, nie ma kto zostać z dziećmi”. A ja milczę.
Bo jak powiedzieć, że nie mam pieniędzy nawet na podróż? Że wstydzę się prosić, bo jestem matką i nie przystoi mi narzekać. Pewnego razu zebrałam się jednak na odwagę i powiedziałam córce:
— Córeczko, jest mi ciężko. Emerytura jest mała, nie wystarcza nawet na chleb.
W słuchawce zapadła cisza. Potem jej głos, powściągliwy, zimny: — Mamo, my też nie jesteśmy teraz w najlepszej sytuacji. Jesteś silna, dasz sobie radę. Silna… Może kiedyś byłam.
Ale jak długo można być silną, kiedy nikt nie podaje ci pomocnej dłoni? Kiedy czujesz, że nie jesteś już mamą, nie potrzebujesz rady, a po prostu wygodnej „pomocnej dłoni”, kiedy jest potrzebna.
Czasami siedzę przy oknie i myślę, że życie jest jak ta stara droga, którą wszyscy podążamy — najpierw z kimś, potem sami. Sąsiadka mówi: „Poproś o pomoc, nie wstydź się, dzieci powinny się troszczyć”.
A ja nie umiem prosić. Kiedyś dawałam wszystko, co miałam, i nie oczekiwałam niczego w zamian. Teraz widzę, że trzeba było dbać o siebie.
Bo kiedy oddajesz wszystko, nie pozostaje nic, nawet godność. Wczoraj zadzwonił syn. „Mamo, nie zapomniałaś, że za tydzień są urodziny wnuka? Przyjedź, dzieci na ciebie czekają”.
Uśmiechnęłam się: — Oczywiście, synku. A sama pomyślałam, że prawdopodobnie nie dam rady. I to nie z powodu urazy. Po prostu nie mam na to siły.
Nie mam pieniędzy nawet na prezent, który chciałabym kupić. Ugotuję barszcz, postawię go na kuchence i usiądę przy oknie. Będę patrzeć, jak ludzie przechodzą obok mojego podwórka, jak ktoś się śmieje, jak ktoś się spieszy.
A potem może zadzwonię do nich i powiem, że ich kocham. Bo miłość wciąż we mnie jest. Po prostu nie mam wsparcia.
Myślałam, że jadę do córki pomóc z dziećmi, a dowiedziałam się, że już od dawna ma inną „mamę”