Wtedy wierzyłam, że tak właśnie wygląda miłość. Że matka wie lepiej, czuje więcej, widzi dalej.
Dziś mam pięćdziesiąt pięć lat i siedzę sama w swoim mieszkaniu, gdzie ciszę przerywa tylko tykanie zegara. I myślę sobie, że za dużo razy pozwoliłam jej decydować za mnie.
Mój pierwszy chłopak – Tomek. Dobry, spokojny, trochę nieśmiały, ale z ciepłymi oczami i wielkim sercem. Chciałam, żeby mama go poznała.
Wszedł, przyniósł kwiaty, uśmiechał się niepewnie. Mama spojrzała na niego raz i już wiedziała wszystko. „On nie jest dla ciebie.
Spójrz na niego – zwykły robotnik. Co ci z tego przyjdzie? Ty zasługujesz na coś lepszego.” I ja… posłuchałam. Napisałam Tomkowi
krótkie „przepraszam, to nie ma sensu”.
Potem pojawił się Paweł. Wesoły, z gitarą, pełen życia. Śpiewał, opowiadał historie, miał w sobie to coś, co sprawiało, że chciało się żyć.
Byłam szczęśliwa. Do czasu. „Muzyk? A co on ci da? Miłość cię nie nakarmi” – usłyszałam od mamy. I znów jej posłuchałam. Bo przecież mama zawsze wie lepiej.
Z biegiem lat jej troska stała się jak mur, którego nikt nie mógł przeskoczyć. Sprawdzała, z kim rozmawiam, pytała, dokąd wychodzę, dawała rady, których nie prosiłam. „Nie maluj się tak mocno, to nie przystoi”, „Nie wychodź za często, jeszcze ludzie coś pomyślą”,
„Nie idź z nim, to niepoważne”. A ja coraz bardziej się zamykałam. Kiedy skończyłam trzydzieści pięć lat, powiedziała: „No widzisz, miałam rację.
Nikt ci nie pasował.” I uśmiechnęła się tak, jakby była dumna, że przewidziała wszystko. A ja siedziałam cicho. Bo sprzeciw wobec niej był jak grzech – ranił ją, a mnie zostawiał z poczuciem winy.
Lata mijały. Moje koleżanki zakładały rodziny, rodziły dzieci, opowiadały o kłótniach i pojednaniach, o świętach i wakacjach, o zwykłym życiu.
Ja słuchałam i uśmiechałam się, jakby to wszystko było z innego świata. Mama chorowała, więc zostałam z nią. Woziłam do lekarzy, gotowałam, sprzątałam.
„Dobrze, że cię mam” – mówiła często. „Inne dzieci zostawiają swoich rodziców, a ty jesteś prawdziwą córką.” A ja myślałam: a może po prostu nigdy nie pozwoliłaś mi być kimś więcej niż córką?
Dziś, gdy wracam z pracy, włączam radio tylko po to, żeby nie słyszeć ciszy. Na ścianie wisi jej zdjęcie. Patrzy na mnie z tym samym spokojem, z jakim kiedyś mówiła: „Zobacz, miałam rację.”
I wtedy czuję tę dziwną mieszankę żalu i czułości. Bo wiem, że nie chciała źle. Chciała dobrze, tylko… za bardzo.
Czasem wyobrażam sobie, że cofam czas. Że mam dwadzieścia pięć lat i mówię: „Mamo, dziękuję, że się martwisz, ale to moje życie.”
Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Może obok siedziałby mąż, a w pokoju obok śmiałyby się dzieci. Ale tego już nie zmienię.
Nie mam do niej żalu. Tylko żałuję, że tak późno zrozumiałam: miłość bez wolności to nie troska – to więzienie, nawet jeśli zbudowane z najlepszych intencji.
I dziś, kiedy widzę młode dziewczyny, które słuchają swoich matek bardziej niż siebie, chciałabym im powiedzieć jedno:
kochajcie mamy, ale nie oddawajcie im swojego życia. Bo potem może być już za późno, żeby zacząć naprawdę żyć.
Kiedy zauważyłam, że w naszym domowym budżecie co miesiąc brakuje pieniędzy, początkowo pomyślałam, że to…
Odkąd pamiętam, zawsze staraliśmy się pomagać mojej teściowej. Czy to zakupy, czy lekarz, czy nawet…
Mama zadzwoniła już w poniedziałek. Jej głos, jak zwykle, brzmiał trochę spięcie, ale z nutą…
Od zawsze marzyliśmy o własnym kawałku ziemi. O miejscu, gdzie można uciec od zgiełku miasta,…
Zawsze uważałam, że pomoc rodzicom to coś naturalnego. Mój mąż miał z nimi szczególną więź…
Zawsze wracałam z pracy późno. Mój mąż od dawna przywykł do tego, że wieczory spędzamy…