Od najmłodszych lat powtarzano mi, że nic w tym życiu nie jest dane za darmo. Łącznie z miłością rodziców, na którą trzeba sobie zasłużyć.
Muszę być posłuszna, nie sprzeciwiać się, dobrze się uczyć, podobać się we wszystkim – tylko wtedy będę kochana.
A jeśli nie, zostanę ukarana. Starałam się być posłuszną córką, dopóki nie osiągnęłam pełnoletności.
Starałam się jak mogłam, ale moi rodzice nigdy nie byli zadowoleni z tego, co robiłam.
Czy wygrałaś olimpiadę? To tylko poziom szkolny. Czy dobrze się uczyłaś? To twoja bezpośrednia odpowiedzialność. Ugotowałam obiad? To nie jest kulinarne arcydzieło.

Nigdy nie usłyszałam pochwały od rodziców. Wszystkie moje osiągnięcia zostały zredukowane do zera.
„Musisz się bardziej starać” – te słowa zawsze odbijały się echem w mojej głowie. Jedyną osobą, która kochała mnie za nic, za to, że po prostu byłam sobą, była moja babcia. Była moim ujściem.
Babcia powtarzała mi, że robią dla mnie wszystko, co w ich mocy i że zrozumiem, kiedy dorosnę. Tak naprawdę mnie kochają, tylko nie wiedzą, jak to okazać.
Musiałam zasłużyć na wszystko – wycieczkę do kina, nową sukienkę, możliwość oglądania telewizji, słodycze. Na wszystko, co inne dzieci dostawały za darmo, ja musiałam sobie zasłużyć.
Kiedy babcia dawała mi prezenty, nie odbierano mi ich, nawet ich nie komentowano, ale dręczyło mnie poczucie, że na to nie zasłużyłam.
Moja babcia zmarła szesnaście lat temu, kiedy byłam w jedenastej klasie. Długo chorowała, a ja często odwiedzałam ją po szkole.
Babcia powiedziała, że nie zdążyła spisać testamentu, a teraz już nie zdąży, a ja dusiłam w sobie łzy. Nie potrzebowałam jej mieszkania, chciałam, żeby wyzdrowiała. Ale cud się nie zdarzył i babcia zmarła.
Temat mieszkania nie wypłynął. Byłam jeszcze w szkole, nie potrzebowałam go. A potem dostałam się na uniwersytet i wyjechałam na studia do sąsiedniego regionu.
Starałam się nie wracać do domu, bo nie chciałam słyszeć, że znowu na coś nie zasłużyłam i robię coś źle.
Nawet fakt, że dostałam się na prestiżowy uniwersytet finansowany przez państwo, nie zachęcił moich rodziców do chwalenia mnie.
Kiedy podzieliłam się z nim swoją radością, mój tata był zaskoczony i zapytał, co mogło być inaczej. Po ukończeniu studiów postanowiłam wrócić do rodzinnego miasta, w którym studiowałam, a które pozostało dla mnie obce.
Planowałam wprowadzić się do mieszkania, które zostawiła mi babcia, ale okazało się, że to nie takie proste.
Mama powiedziała, że to w zasadzie jej spadek, nie mam z nim nic wspólnego, więc jeśli chcę je dostać, będę musiała na nie zapracować.
Coś we mnie pękło. Przez całe studia na uniwersytecie próbowałam pozbyć się obsesji, że nie jestem godna tego, co mnie otacza.
Że nie zasługuję na studiowanie na tak dobrym uniwersytecie, nie zasługuję na doskonałe oceny, nie zasługuję na dobre nastawienie moich kolegów z klasy.
Wtedy zdecydowałam, że nie chcę już na nic zasługiwać. Dostałam pierwszą pracę, jaką mogłam znaleźć, oszczędzałam pieniądze przez dwa miesiące, a potem wynajęłam mieszkanie i wyprowadziłam się od rodziców.
Te dwa miesiące sprawiły, że wróciłam do dzieciństwa ze wszystkimi jego lękami i zmartwieniami. To było przerażające.
Mój tata, kiedy opuszczałam ich mieszkanie z moimi torbami, powiedział, że zobaczą, co osiągnę.
Minęło osiem lat, odkąd drzwi mieszkania moich rodziców zamknęły się za mną. Przeszłam przez trudny związek z mężczyzną, który mnie wykorzystywał, zmieniłam pracę, wyszłam za mąż, urodziłam dziecko i nigdy nie rozmawiałam z rodzicami.
Nawet gdy nie miałam pieniędzy na wynajęcie mieszkania, nie odwiedzałam ich. Zostawiłam swoje rzeczy u koleżanki, a w nocy pracowałam jako stróż, żeby móc się wyspać. Nawet wtedy nie miałam ochoty wracać do rodziców.
Nie zaprosiłabym ich na wesele, ale teściowa nalegała, a ja się z nią nie kłóciłam. Moi rodzice przyszli i rozmawiali po swojemu, co wstrząsnęło matką mojego męża do głębi. Długo mnie potem przepraszała.
Ale gdybym wiedziała, że tak się zachowają, nigdy bym ich nie zaprosiła. Ale nie powiedzieli nic szczególnego, tylko to, co zwykle – że mogłam kupić skromniejszą sukienkę, że wcale nie musieliśmy organizować tego przyjęcia, ponieważ mój mąż i ja ledwo zarobiliśmy na to pieniądze. Ogólnie wszystko było takie samo.
Teraz mam córkę, która nie wie, że ma drugiego dziadka. Bo nie chcę, żeby miała to samo wieczne poczucie, że musi coś zrobić, żeby być kochaną. Wystarczy, że sama wciąż chodzę do psychologów.
Moi rodzice bardzo się dziwią, dlaczego sama nie przychodzę i nie przyprowadzam do nich wnuczki. Ostatnio znowu zadzwonili ze skargą.
Powiedzieli, że nie rozumieją, dlaczego ich ignoruję, dziewczynka ma dwoje dziadków, ale komunikuje się z niektórymi z nich, a nie z nami.
O co chodzi? Mogłam tylko odpowiedzieć mamie, że na to nie zasłużyli i to chyba wszystko wyjaśnia.