Kiedy zapytałam męża, dlaczego nie odwiedza swoich rodziców, wzruszył ramionami i powiedział cicho:
– „Kiedy byłem dzieckiem, bardziej kochali moją siostrę. Więc teraz to ona ich odwiedza”.
Na początku nie rozumiałam, czy żartuje. Mówił spokojnie, bez złości. Ale w jego oczach było coś ciężkiego.
Coś, co nie należało do dorosłego mężczyzny, ale wydawało się, że uciekło od dziecka, które milczało przez lata.
I nagle zobaczyłam go inaczej: nie jako silnego, pewnego siebie, wyrachowanego mężczyznę, ale jako małego chłopca, który po cichu zbierał wszystkie swoje żale.
Wiedziałam, że nie miał bliskich relacji z rodzicami. Wiedziałam, że rzadko do nich dzwonił, rzadko gratulował im z okazji świąt i unikał rodzinnych spotkań.
Ale myślałam, że to tylko różnica charakterów, pokoleń, a może przyzwyczajeń.
Miałam nawet do niego o to pretensje: jak mógł tak obojętnie traktować mamę i tatę? A teraz mi wstyd, bo nigdy nie zadałam sobie pytania: dlaczego?
Byliśmy wtedy w kuchni. On obierał jabłko, ja zmywałam naczynia. Słowa brzmiały jakoś zwyczajnie, bez dramatyzmu. Ale nie mogłam dłużej milczeć.
– To było dawno temu… – powiedziałam nieśmiało – Może im wybaczyłaś, tylko nie zdajesz sobie z tego sprawy?
Ponownie wzruszył ramionami.
– Może nie. Po prostu nie widzę sensu, by tam wracać.
Wtedy nie nalegałam. Ale coś niepokojącego pozostało w mojej duszy. Zdałam sobie sprawę, że nie wszystkie rany z dzieciństwa się goją. Niektóre po prostu zarastają ciszą.
Pewnego dnia zobaczyłam syna naszej starszej sąsiadki: „Mamo, szykuj się, jedziemy do domu opieki”
Adam nigdy nie ukrywał, że nie chce mieć dzieci. Ale wczoraj wyjaśnił mi, że mnie zostawia