Kiedy wyjeżdżałam za granicę, miałam w sercu więcej nadziei niż lęku.
Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale chciałam lepszego życia — dla siebie, dla syna, który wtedy studiował, i trochę też dla mojej przyszłości.
Mieszkałam w małym mieszkaniu po rodzicach, w którym każdy mebel miał swoją historię, a zapach starego drewna przypominał dzieciństwo. Zanim wyjechałam, moja młodsza siostra — Marta — zapytała nieśmiało:
„A mogłabym pomieszkać u ciebie przez jakiś czas? Tylko dopóki nie znajdę czegoś swojego.”
Nie widziałam powodu, by odmówić. Zawsze byłam tą starszą, odpowiedzialną, tą, która pomaga, kiedy inni mają kłopoty. „Oczywiście, Marto.
Klucze zostaną u ciebie. Byle tylkoś dbała o wszystko.” — powiedziałam z uśmiechem, nie przypuszczając nawet, że te słowa będą początkiem czegoś, co później długo nie dawało mi spokoju.
Pracowałam w Niemczech. Sprzątałam, opiekowałam się starszymi ludźmi, czasem po 12 godzin dziennie, ale nie narzekałam.
Każdego wieczoru myślałam o domu, o mojej kuchni, o tych starych firankach, które sama szyłam. W listach Marta pisała:
„U mnie wszystko dobrze. W mieszkaniu też. Nie martw się.”
A ja wierzyłam. Wysyłałam jej drobne pieniądze, żeby mogła opłacić rachunki, czasem kupić coś do mieszkania. Nie miałam pojęcia, że moja dobroć stanie się dla niej wygodą, a nie przysługą.
Po dwóch latach wróciłam. Z walizką pełną marzeń, z sercem, które rwało się do swojego kąta, do znajomego zapachu ścian. Zadzwoniłam do Marty z autobusu:
„Będę jutro rano. Nie mogę się doczekać, aż znowu zrobię sobie kawę w mojej kuchni.”
Zapadła cisza. Potem usłyszałam niepewny głos:
„Och… siostro, to może nie najlepszy moment. Bo wiesz… ja tu teraz mieszkam z Tomkiem. Nie bardzo mamy dokąd się wynieść.”
Myślałam, że źle usłyszałam.
„Jak to — mieszkacie? Marta, to mój dom!”
„No tak, ale przecież mówiłaś, że mogę tu być, dopóki sobie czegoś nie znajdę. A teraz… wiesz, życie się ułożyło. Tomek stracił pracę, ja mam umowę tylko tymczasową…”
Słuchałam i czułam, jak w gardle rośnie mi gulka.
„Dobrze, ale gdzie ja mam się podziać?”
„Na razie zatrzymaj się u znajomych, proszę. Ja ci wszystko wytłumaczę, jak się spotkamy.”
Spotkałyśmy się kilka dni później. Siedziała w moim salonie, w moim fotelu, jakby była u siebie. Na stole leżały jej rzeczy, zdjęcia z Tomkiem, nawet nowy obrus, którego nigdy wcześniej nie widziałam.
„Widzisz, siostro,” — zaczęła z tym spokojem, który mnie doprowadzał do szału — „my się tu tak zadomowiliśmy. Tomek wszystko naprawił, pomalował, zrobił półki. To teraz jakby nasze wspólne gniazdko.”
„Wspólne? Ty sobie chyba żartujesz!” — wybuchnęłam. — „To mieszkanie jest moje! Nie twoje, nie wasze!”
„Nie krzycz, dobrze? Przecież nie wyrzucisz nas na ulicę.”
Wtedy po raz pierwszy w życiu poczułam się obca w swoim własnym domu.
Przez kilka tygodni próbowałam załatwić wszystko po dobroci. Rozmawiałyśmy, tłumaczyłam, prosiłam, nawet proponowałam, że znajdę im coś mniejszego, taniego. Ale za każdym razem słyszałam to samo:
„Nie mamy dokąd pójść. Przecież jesteśmy rodziną.”
Rodziną. Słowo, które kiedyś brzmiało jak ciepło, nagle stało się ciężarem.
Mieszkałam przez ten czas u znajomej, w maleńkim pokoju, gdzie nawet nie miałam gdzie rozłożyć walizki. Co wieczór siedziałam na łóżku i myślałam o tym, jak łatwo można stracić nie tylko dach nad głową, ale też zaufanie.
Kiedy w końcu zebrałam się na odwagę i poprosiłam o pomoc prawną, Marta była oburzona.
„Naprawdę? Przeciwko własnej siostrze? Ty wiesz, jak to wygląda?”
„Wiem” — odpowiedziałam cicho. — „Wygląda tak, jakbyś mnie okradła z mojego życia.”
Nie chciałam wojny. Chciałam tylko wrócić do siebie. Ale w tej historii nie było już miejsca na sentymenty. Kiedy po kilku miesiącach
w końcu się wyprowadziła, w mieszkaniu zapanowała cisza. Pusta, bolesna, ale moja.
Długo potem patrzyłam na ślady po gwoździach, które Tomek wbił, by powiesić swoje zdjęcia. Na zasłony, które wymieniła. Na kubki, które zostawili. Z jednej strony czułam ulgę, z drugiej — żal. Bo siostry już nie miałam.
Czasem dzwoni. Rozmawiamy o pogodzie, o pracy. Nigdy o mieszkaniu. Ani o tamtych słowach.
A ja dziś wiem jedno — dobroć nie powinna oznaczać naiwności. Bo jeśli pozwolisz komuś przekroczyć granicę raz, później już nie wiesz, gdzie ona była.