Screen youtube
Nie użalałam się nad sobą. Nie liczyłam nieprzespanych nocy, mijających lat, urodzin, które obchodziłam za pośrednictwem wideo.
Wystarczył mi widok ich uśmiechniętych, kupujących nowe kurtki, posiadających telefony i nie wstydzących się przed rówieśnikami.
Zapracowałam na to wszystko rękami, plecami i zdrowiem. I moją duszą. Bo to było rozdarte dla nich każdego dnia.
Wysyłałam im wszystko. Pieniądze, paczki, listy. A oni dziękowali mi przez telefon, czasem zdjęciem. Czasem – milczeniem.
Myślałam, że to po prostu ich wiek, że są nastolatkami, zajętymi, uczącymi się, dorastającymi. A ja jestem tylko ich wsparciem, oparciem. I jest dobrze. Tak powinno być. Mama zawsze wszystko wytrzymuje.
Ale kiedy w końcu wróciłam – zmęczona, ale z nadzieją, że teraz będziemy razem, że przywrócę wszystko to, czego nam brakowało – zobaczyłam coś zupełnie innego.
Przywitano mnie bez większego uścisku. Bez radości, którą wyobrażałam sobie przez tyle lat.
Kiedy powiedziałam: „No, jestem w domu, teraz przez jakiś czas będę żył dla siebie, odpoczywał, może mi pomożesz?”, zapadła cisza. Potem padło zdanie: „Mamo, całe życie byłaś samodzielna, dlaczego teraz miałoby być inaczej?”
To było tak, jakbym oberwała. A potem było jeszcze gorzej. Zaczęłam prosić o pomoc w codziennym życiu, w dokumentach, naprawach, podstawowej komunikacji, a w odpowiedzi słyszałam, że mają własne rodziny, własną pracę, własne problemy.
Stawałam się zbędna w ich życiu. Stawałam się zbędna we własnym domu. Wtedy w końcu zrozumiałam. Nie potrzebowali mojej obecności.
Korzystne było dla nich mieć mnie gdzieś indziej – daleko, ale z pieniędzmi. Potrzebowali mnie tylko wtedy, gdy mieli przelewy, iPhone’y, nowe kurtki.
A teraz, kiedy wróciłam jako kobieta, jako matka, jako osoba, która również ma słabości, poczułam się nieswojo.
Płakałam długo, ale w ciszy. W nocy. Nikomu o tym nie mówiłam, bo jak to tak narzekać na swoje dzieci? Zrobiłam dla nich wszystko.
Dałam z siebie wszystko. A teraz siedzę w kuchni, sama, piję herbatę ze starego kubka i myślę – może po prostu nie zauważyłam, jak dzieliły nas nie kilometry, a obojętność?
Nie chcę żałować. Chcę tylko, żeby ktoś mnie usłyszał. Chcę, żeby przeczytała to kobieta gdzieś w czeluściach mediów społecznościowych, która właśnie pakuje walizkę do Włoch lub Niemiec i pomyślała: „Czy ludzie, dla których wyjeżdżam, kiedykolwiek do mnie wrócą?”
Ponieważ czasami myślimy, że kupujemy miłość. Ale w rzeczywistości sprzedajemy samych siebie. Bez gwarancji powrotu.
Kiedy wsiadałam do pociągu, czułam taką radość, jakby świat znów nabrał kolorów. Torba była pełna…
Jechałam do niego z sercem przepełnionym ciepłem. Nie widzieliśmy się od kilku miesięcy, a ja…
Przebaczyć – to nie zawsze oznacza być silną. Czasem to po prostu strach przed tym,…
Mąż często wracał późno z pracy. Mówił, że to tymczasowe, że firma ma teraz trudny…
Nie kochałam mojego przyszłego męża. Mówię to bez wstydu, choć kiedyś bardzo się tego wstydziłam.…
Przeżyliśmy razem dwadzieścia dwa lata. Dwadzieścia dwa lata pod jednym dachem — z tymi samymi…