Nie wdzięczność, nie wielkie słowa, tylko zwykłe: „Cieszę się, że jesteś, mamo”. Nic więcej. Po prostu poczucie, że ktoś czeka, zauważa, pamięta.
Ale życie lubi czasem zaboleć szczególnie wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy. A ja tego dnia naprawdę nie spodziewałam się niczego złego.
Wręcz przeciwnie — przez całą drogę z pracy miałam w sercu takie ciche, spokojne ciepło. Pracowałam tam ponad dziesięć lat.
Codziennie starałam się wracać z uśmiechem, choćbym nie wiem jak była zmęczona. I zawsze słyszałam przy drzwiach ten sam okrzyk:
„Mamo! Wreszcie jesteś! Tęskniłam!”
Nawet gdy córka była już prawie dorosła, mówiła to z przyzwyczajenia, z odruchu, z serca. To było nasze małe, stałe światełko w codziennym chaosie.
Dlatego kiedy tego dnia wcześnie zamknięto firmę z powodu awarii, poczułam się jakbym dostała prezent. Wyszłam szybciej niż zwykle, bez ciężkiej głowy, bez pośpiechu.
Pomyślałam: „Może wypijemy razem herbatę, opowiem jej o tej sytuacji, pośmiejemy się”.
Nawet kupiłam po drodze ulubione bułeczki cynamonowe córki. Te, które zawsze wywoływały na jej twarzy szeroki uśmiech.
Szłam więc z tym papierowym pudełkiem i jak głupia — teraz to widzę — cieszyłam się jak dziecko.
Kiedy otworzyłam drzwi, cisza aż zatrzymała mi oddech. Nie usłyszałam biegnących kroków, nie usłyszałam wołania. Za to usłyszałam coś innego — szeptanie. Nerwowe, ściszone, jakby ktoś próbował na szybko ukryć rozmowę.
– Przyjechała? – usłyszałam męski głos.
– Chyba tak… idę zobaczyć – odpowiedziała moja córka.
Po chwili stanęła w korytarzu. I zdarzyło się coś, czego nigdy nie zapomnę. Spojrzała na mnie nie tak jak zwykle.
Jej oczy były… obojętne. Obce. Jakby patrzyła na kogoś, kto wchodzi jej w drogę, a nie na osobę, która wychowywała ją sama przez długie lata.
– Dlaczego przyjechałaś tak wcześnie? – zapytała i nawet nie próbowała ukryć zniecierpliwienia. – Nie mamy jeszcze mieszkania.
Zamarłam. Dosłownie.
Miałam wrażenie, że ktoś jednym ruchem zabrał mi powietrze.
– Jakie mieszkanie? – zapytałam, próbując się uśmiechnąć, choć czułam, że coś pęka mi pod żebrami.
– Nasz planowany wyjazd… Przecież mówiłam. Chcemy z Tomkiem wziąć mieszkanie, a dopóki go nie mamy, chcieliśmy… wiesz… mieć spokój.
Nawet się nie zorientowałam, kiedy moja dłoń opadła wzdłuż ciała, a pudełko z cynamonowymi bułeczkami prawie mi wypadło.
– Chcieliście mieć spokój ode mnie? – wyszeptałam.
– Mamo, nie przesadzaj. Po prostu… przyjechałaś za wcześnie.
Wtedy z salonu wyszedł Tomek, jej chłopak. Miał minę, jakby chciał wyglądać uprzejmie, ale jednocześnie dawał do zrozumienia, że jest tu gospodarzem, a ja tylko… przeszkadzam.
– Dzień dobry – powiedział chłodno. – Nie spodziewaliśmy się pani. Mieliśmy trochę planów.
Planów. Plany. „Mieliśmy spokój, a ty go zepsułaś”.
Dokładnie to słyszałam między słowami.
Weszłam do kuchni w milczeniu, postawiłam torbę z zakupami na stole. A oni… weszli za mną, jakby sprawdzali, czy coś jeszcze powiem.
– Mamo, nie gniewaj się – zaczęła córka, ale jej głos był już inny. Nie miękki, nie czuły, tylko zmęczony. Jakby była odpowiedzialna za kogoś, kto nie chce zrozumieć prostych rzeczy. – Po prostu chcemy normalnie żyć. Jesteśmy dorośli.
Tak. Są dorośli. Wiem. Ale kiedy to dziecko dorosło na tyle, by traktować mnie jak obcą?
Usiadłam powoli, bo nogi miałam jak z waty.
– Chcę zrozumieć – powiedziałam cicho. – Tylko powiedz mi, kiedy to się wszystko zmieniło?
Odpowiedziała wzruszeniem ramion.
– Mamo, nie zaczynaj. Po prostu potrzebujemy swojej przestrzeni.
Tylko że moja potrzeba bycia matką — już nie była potrzebna nikomu.
Zamknęłam oczy, żeby nie widzieli, że drżą mi powieki. W głowie przelatywały mi obrazy: ja biegnę z pracy do przedszkola, ja siedzę z nią przy gorączce, ja trzymam ją za rękę przy pierwszym zawiedzionym sercu, ja składam każdy grosz, żeby miała wszystko, co można dać dziecku…
A teraz moja obecność stała się przeszkodą.
– Rozumiem – powiedziałam w końcu, choć wcale nie rozumiałam. – Naprawdę rozumiem.
Uśmiechnęłam się, żeby nie obciążać jej swoim bólem. To przecież matki robią najlepiej — ukrywają to, co boli najmocniej.
Ona od razu odetchnęła z ulgą. Jakby bała się, że będę robić sceny.
– Dzięki, mamo. Naprawdę. Nie chcemy cię zranić.
Tylko że mnie już zraniła. I nie wiem, czy kiedykolwiek przestanie boleć to uczucie, że nagle stałam się… niepotrzebna.
Mówią, że dzieci odchodzą z domu. Ale nikt nigdy nie mówi głośno, jak bardzo boli moment, kiedy odchodzą z serca.
Córka wyszła z kuchni, Tomek poszedł za nią. Słyszałam ich rozmowę. Cichą, szybką, z taką ulgą, że mają „temat załatwiony”.
A ja siedziałam przy stole, patrzyłam na pudełko cynamonowych bułeczek i wiedziałam, że nie otworzę go ani dziś, ani jutro. Może nigdy.
Nie dlatego, że je przestałam lubić.
Ale dlatego, że tego dnia zrozumiałam coś, o czym nie chce myśleć żadna matka: dzieci nie odchodzą nagle. One odchodzą powoli. Krok za krokiem. Aż pewnego dnia wracasz wcześniej z pracy i słyszysz, że twoja obecność jest problemem.
I już nic nie jest takie jak dawniej.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom, gdy zadzwoniła do mnie córka. Jej głos brzmiał radośnie, podekscytowanie…
Myślałam, że urodziny męża będą po prostu kolejną rodzinną okazją, żeby się spotkać, posiedzieć razem,…
Od samego początku wiedziałam, że wchodzę w niełatwy układ. Nie dlatego, że mój mąż był…
Nigdy nie uważałam się za zazdrosną kobietę. Zawsze powtarzałam sobie, że zaufanie to fundament małżeństwa,…
Nigdy nie myślałem o tym, kto dostanie mieszkanie moich rodziców. Przez długie lata nawet nie…
Nigdy nie planowałam mieszkać na dworcu. A właśnie tak czasem czuję się we własnym mieszkaniu…