Kiedy wraz z mężem świętowaliśmy 25. rocznicę ślubu, powiedział mi, że zasługuje na młodszą żonę niż ja i że w wieku 55 lat jego życie dopiero się zaczyna: „Spójrz na siebie, zasługuję na coś lepszego”

Tego wieczoru przygotowałam wszystko tak, jak kiedyś — jak w pierwszych latach naszego małżeństwa.

Nakryłam stół odświętnie, zapaliłam świece, postawiłam nasze zdjęcie ślubne — to, na którym śmiejemy się, młodzi i beztroscy.

Chciałam, żeby ta rocznica, dwudziesta piąta, była czymś wyjątkowym. Nie tylko liczbą, ale świętem miłości, dowodem, że przetrwaliśmy razem tyle burz. Nie spodziewałam się, że właśnie tego dnia moje serce pęknie.

Przyszedł później niż zwykle. Wszedł bez uśmiechu, jakby był tylko gościem. Bez czułości, bez „pachnie cudownie, jak w restauracji”.

Spojrzałam na niego z troską.

— Coś się stało? — zapytałam.

— Nie, po prostu jestem zmęczony — odpowiedział, zrzucając marynarkę.

Jedliśmy prawie w milczeniu. Cisza była gęsta, przytłaczająca. Próbowałam ją przerwać, mówiłam o sąsiadach, o dzieciach, o byle czym, ale on milczał, jakby mnie nie słyszał. W końcu odłożył widelec i spojrzał na mnie z dziwną powagą.

— Wiesz, Mario, dużo ostatnio myślałem — zaczął spokojnie. — I doszedłem do wniosku, że chcę zmian w życiu.

— Zmian? — uśmiechnęłam się lekko, myśląc, że może chodzi o podróż, remont, coś prostego.

— Tak. Zasługuję na młodszą kobietę — powiedział bez emocji. — Mam pięćdziesiąt pięć lat, a czuję, że życie dopiero się zaczyna.

Patrzyłam na niego w osłupieniu.

— Co ty mówisz? — wyszeptałam.

— Spójrz na siebie — powiedział cicho, ale pewnie. — Zasługuję na coś lepszego.

Te słowa były jak cios. Nagle całe ćwierć wieku wspólnego życia rozsypało się w proch. Patrzyłam na człowieka, z którym dzieliłam
wszystko — choroby dzieci, kredyty, codzienność, śmiech i łzy.

Człowieka, który kiedyś trzymał mnie za rękę w szpitalu, płakał przy pogrzebie swojej matki, dziękował mi, że jestem. A teraz siedział naprzeciwko mnie i mówił, że już nie wystarczam.

Nie płakałam. Wstałam, zebrałam talerze, włożyłam je do zlewu i powiedziałam spokojnie:

— Jeśli naprawdę tak uważasz, nie będę cię zatrzymywać. Ale pamiętaj — wszystko, co masz: dom, spokój, pewność siebie — to nie młodość ci dała. To ja.

Nie odpowiedział. Wstał, założył kurtkę i wyszedł. Bez słowa. Tak po prostu.

Przez następne dni funkcjonowałam jak automat. Praca, zakupy, sen — wszystko mechaniczne. Znajomi pocieszali: „Nie martw się, znajdziesz jeszcze kogoś”.

Ale ja nie cierpiałam z powodu samotności. Bolało mnie coś innego — że ćwierć wieku mojego życia sprowadził do jednego zdania: „Spójrz na siebie”.

Pamiętałam każdy moment — jak razem malowaliśmy mieszkanie, jak śmiał się z moich nieudanych naleśników, jak szeptał: „Jesteś najlepszym, co mnie spotkało”. I teraz — pustka.

Kilka miesięcy później dowiedziałam się, że ma nową. Młodszą o dziesięć lat. Pracowała z nim. Nie bolało mnie już tak jak wcześniej.

Po prostu westchnęłam. Może nawet poczułam ulgę, że wszystko się wyjaśniło.

Minął rok. Nauczyłam się żyć sama. Przestałam czekać na telefon, na krok w korytarzu. Zaczęłam znowu dbać o siebie — pomalowałam włosy, kupiłam nową sukienkę, pojechałam nad morze. Sama.

Usiadłam na plaży, patrzyłam na fale i pierwszy raz od dawna pomyślałam: Ja też zasługuję na nowe życie.

Zrozumiałam wtedy, że on się mylił. Bo moje życie też dopiero się zaczyna — nie dzięki komuś, ale dzięki temu, że wreszcie przypomniałam sobie, kim jestem.

Nie czyjąś żoną. Nie dodatkiem. Kobietą, która kochała, dawała z siebie wszystko i nie boi się zaczynać od nowa.

Może kiedyś on zrozumie, że młodość to nie gładka skóra, tylko ciepło w sercu, cierpliwość i dobro. A tego w nowym życiu już nie znajdzie.

A gdy ktoś znów powie mi: „Spójrz na siebie”, uśmiechnę się tylko. Bo dziś naprawdę widzę — siebie.

„Mamo, jesteśmy bardzo zajęci pracą, a dzieci codziennie chodzą do szkoły, naprawdę nie mamy dla ciebie czasu”: powiedziała mi córka, kiedy po raz kolejny do niej zadzwoniłam

Kiedy wraz z Marcinem zdecydowaliśmy się wziąć ślub, mój tata był bardzo szczęśliwy, a mama powiedziała, że nie będzie na weselu: „Jeśli za niego wyjdziesz, nie będziesz miała już mamy”

Teściowa powiedziała, że moja córka nie jest jej wnuczką, ponieważ nie jest podobna do ich rodziny, a ponadto słyszała, jak rozmawiałam przez telefon z kochankiem. Mąż uwierzył jej, a nie mnie, a ja nie mogłam mu tego wybaczyć