Ciekawostki

Kiedy usłyszałam rozmowę mojej córki i zięcia, zrozumiałam, że jestem tam zbędna, mimo że wnuki mnie kochają: „Mamy swoje życie, a ona tylko nam przeszkadza i żyje naszym kosztem”

Nie wiem, kiedy to się stało. Kiedy dokładnie ten dom, w którym jeszcze niedawno czułam ciepło i obecność rodziny, zmienił się w miejsce, w którym zaczęłam chodzić na palcach, żeby nikomu nie przeszkadzać.

Może stało się to w dniu, w którym przeprowadziłam się do córki, żeby jej pomóc po urodzeniu drugiego dziecka, a może wtedy, gdy pierwszy raz usłyszałam zdanie:

„Mamo, usiądź, ja to zrobię”. Brzmiało jak troska, ale miało w sobie coś więcej — jakąś delikatną granicę, której nie umiałam nazwać.

Z początku wszystko było bardzo naturalne. Gotowałam obiady, żeby córka mogła odpocząć, zajmowałam się wnukami, budując z nimi wieże z klocków, opowiadając bajki, śmiejąc się z ich dziecięcych pytań.

Zięć kiwał mi głową z wdzięcznością, a córka powtarzała: „Mamo, bez ciebie bym nie dała rady”. Czułam się potrzebna. Czułam, że moje doświadczenie, moje ręce i moje serce naprawdę kogoś wspierają.

Aż pewnego wieczoru, kiedy wyszłam po kubek wody, usłyszałam ich rozmowę w kuchni. Nie chciałam podsłuchiwać, naprawdę nie chciałam.
To były słowa, które same mnie znalazły.

„Ona się w ogóle nie spieszy do wyprowadzki” – powiedział cicho zięć.

„Wiem” – westchnęła córka. – „Ale co mam zrobić? Wnuki ją uwielbiają… Zresztą, przecież pomaga”.

„Pomaga, pomaga, ale mamy swoje życie. A ona… no wiesz… ciągle jest. I żyje z nami, naszym kosztem”.

To zdanie zatrzymało mnie tak mocno, że aż przestałam oddychać. Naszym kosztem. Jakby moja obecność była ciężarem, który ktoś musi dźwigać.

Jakby te wszystkie obiady, noce przy gorączkującym wnuku, pranie, sprzątanie, zakupy, rozmowy, łagodzenie dziecięcych łez były tylko pretekstem, a nie realną pomocą.

Cofnęłam się do pokoju tak ostrożnie, jakbym nagle stała się niewidzialna. W dłoniach miałam już pustkę zamiast kubka. Usiadłam na łóżku i poczułam, jak w jednej chwili cały mój świat trochę się przesunął.

Przez lata byłam mamą, która oddała wszystko, żeby jej dzieci miały łatwiej, bezpieczniej. Teraz nagle usłyszałam, że moja obecność jest problemem do rozwiązania.

Następnego dnia córka zachowywała się tak samo jak zwykle, jakby nic się nie wydarzyło. Uśmiechała się, pytała, czy zrobię zupę dla dzieci, czy mogę odebrać starszego z przedszkola. A ja tylko kiwnęłam głową. W środku miałam jednak ciszę, taką, która boli bardziej niż krzyk.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i zapytałam: „Kochanie, przeszkadzam wam?”. Córka od razu wybuchła: „Mamo, co ty w ogóle mówisz?

Oczywiście, że nie!”. Ale jej oczy, choć pełne troski, nie potrafiły ukryć zdziwienia. Jakby bała się, że mój domysł jest pierwszym krokiem do tego, że nagle zostanę zupełnie sama.

Chciałam jej powiedzieć, że dorosłość dzieci nie polega na odsuwaniu rodziców, tylko na budowaniu nowych relacji. Chciałam powiedzieć, że nie chcę się wtrącać, nie chcę nikomu zabierać przestrzeni.

Chciałam powiedzieć, że jestem zmęczona byciem „pomocą domową”, a jednocześnie że boję się wracać do pustego, cichego mieszkania po śmierci męża.

Ale nie powiedziałam nic. Zamiast tego uśmiechnęłam się i powiedziałam, że jutro pójdę do siebie „na kilka dni”, żeby odpocząć. Córka zatrzymała wzrok na mojej twarzy trochę za długo, jakby próbowała zrozumieć, ale w końcu tylko skinęła głową.

Wnuki rzuciły mi się na szyję. „Babciu, wrócisz szybko?”, zapytała mała. „Wrócisz?”, powtórzył starszy. A pod ich ramionami rozpłynęły się wszystkie moje wątpliwości — bo wiedziałam, że dla nich nie jestem ciężarem.

Wróciłam do domu, usiadłam przy stole i pozwoliłam sobie poczuć wszystko, czego przez ostatnie lata unikałam — samotność, zmęczenie, ale też jakieś nowe poczucie, że mam prawo do własnego życia.

Że nie muszę być częścią czyjegoś planu. Że mogę być obok, a nie w środku, jeśli tak jest dla wszystkich lżej.

Córka zadzwoniła wieczorem. Jej głos brzmiał inaczej. Spokojniej, łagodniej. „Mamo… możemy jutro porozmawiać? Chciałabym, żebyśmy ustaliły kilka rzeczy. Wiesz… żebyś była z nami, ale żebyś miała też przestrzeń dla siebie”.

Nie wiem, dokąd doprowadzi nas ta rozmowa. Nie wiem, czy moja córka zrozumie, jak bardzo zabolały mnie tamte słowa, wypowiedziane zbyt głośno jak na szept.

Ale wiem jedno: nie jestem nikomu ciężarem, jeśli sama nie pozwolę się za niego uważać. Jestem mamą, babcią, kobietą, która ma jeszcze kawał życia przed sobą — takiego, które nie musi być „czyimś kosztem”.

I może właśnie od tego trzeba zacząć.

Kiedy wróciłam z pracy, gdzie pracowałam ponad 10 lat, zamiast zwyczajowego: „Mamo, tęskniłam za tobą”, zobaczyłam obojętne oczy i usłyszałam: „Dlaczego przyjechałaś tak wcześnie, nie mamy jeszcze mieszkania”

Ciągle pomagałam synowej w pracach domowych i opiekowałam się dziećmi. Ale kiedy chciałam trochę odpocząć i pożyć dla siebie, usłyszałam, że jestem samolubną kobietą

Mój drugi mąż nie lubi, że dzieci z mojego pierwszego małżeństwa mieszkają z nami, a ja nie wiem, co zrobić, bo nie chcę zostać sama: „Są już dorośli, niech mieszkają ze swoim tatą”

Roman Tkach

Życiorys: 2018 - 2021 - redaktor naczelny i dziennikarz portali Dzisiaj (do 2018) i Kraj (do 2021). 2022 i do chwili obecnej - redaktor portalu internetowego Koleżanka. Edukacja: Narodowy Uniwersytet Biozasobów i Zarządzania Przyrodą w Kijowie. Specjalność: Wydział Agrobiologii. Poziom wykształcenia: specjalista. Zainteresowania: wędkarstwo, sport, czytanie książek, podróże.

Recent Posts