Screen freepik
Wyobrażałam sobie, jak przyjadą rodzice mojego męża, przyniosą jakąś małą zabawkę lub kwiaty, jak mnie obejmą i powiedzą:
„Dziękujemy ci za takie cudo”. Przygotowałam nawet ich ulubione pierogi, chociaż po porodzie prawie nie miałam siły. Ale oni tak i nie przyszli.
Ani pierwszego dnia, ani pierwszego tygodnia. Nie było nawet prostego telefonu z ciepłym słowem. Tylko krótka wiadomość od teściowej: „Najważniejsze, żeby wszyscy byli zdrowi”.
Starałam się nie okazywać, jak bardzo mnie to boli. Mąż wzruszał ramionami: „No cóż, są zajęci, praca, obowiązki, sama wiesz”.
Kiwałam głową, ale serce mi się ściskało. Bo jak można być tak zajęty, że nie ma czasu dla własnej wnuczki?
Córeczka rosła, stawiała pierwsze kroki, wypowiadała pierwsze słowa. Babcię i dziadka widywała tylko kilka razy podczas świąt, a i to przychodzili bez szczególnej radości.
Zauważałam ich obojętne spojrzenia i nie mogłam zrozumieć, dlaczego moje dziecko jest dla nich tak nieistotne.
A potem urodziła dziecko siostra mojego męża. Już następnego dnia teściowa i teść byli w szpitalu z ogromnymi bukietami, prezentami i zdjęciami na pamiątkę.
„Mamy wnuka!” – krzyczeli niemal na cały korytarz. Widziałam te zdjęcia w mediach społecznościowych i czułam, jak coś we mnie pękło.
Codziennie odwiedzali siostrę męża, pomagali w przygotowaniach, opiekowali się dzieckiem, kupowali najlepsze wózki i ubrania. „Nasz spadkobierca” – mówił z dumą teść. A teściowa wzruszona szeptała: „Teraz mamy prawdziwą radość w rodzinie”.
I wtedy zrozumiałam, dlaczego tak chłodno traktowali moje dziecko. Córka nie była dla nich „spadkobiercą”. W ich świadomości dziewczynka nie miała takiej samej wartości jak chłopiec.
Długo nosiłam to w sobie, milczałam, nie chciałam kłótni. Ale pewnego razu nie wytrzymałam i powiedziałam mężowi: „Nie wydaje ci się, że twoi rodzice widzą różnicę tam, gdzie jej nie powinno być?”
On tylko odwrócił wzrok i odpowiedział: „Sam to widzę, ale nie mogę ich zmienić”.
Było mi gorzko do łez. Patrzyłam na moją córeczkę, która biegała po pokoju z lalką w rękach, i myślałam: „Czy ona nie zasługuje na miłość tylko dlatego, że urodziła się dziewczynką?”
Dla mnie była całym światem. Wkładałam w nią całą swoją duszę i chciałam krzyczeć całemu światu, że ona jest moim największym szczęściem.
Czasami teściowa ostrożnie rzucała zdania: „Gdybyście mieli syna, poczulibyście prawdziwą dumę”. Zaciskałam pięści i odpowiadałam:
„Moja duma to moja córka. I nie jest gorsza od żadnego chłopca”. Ona tylko wzruszała ramionami i milczała.
Minęło kilka lat. Siostra męża wychowuje chłopca, a rodzice męża nadal żyją jego życiem. Wożą go na zajęcia, kupują prezenty, chwalą się znajomym. A o mojej córce wspominają tylko mimochodem.
Nauczyłam się nie oczekiwać od nich ciepła. Bo najcenniejsze jest to, co widzę w oczach mojego dziecka, kiedy biegnie do mnie z otwartymi ramionami.
Nie żałuję niczego. Bo wiem, że miłości nie mierzy się płcią dziecka. Miłość mierzy się sercem.
A jeśli ktoś tego nie rozumie, to jego strata. A moja córeczka ma mnie – mamę, która zawsze będzie przy niej i która ceni ją ponad wszystko.
Przeżyliśmy razem dwadzieścia dwa lata. Dwadzieścia dwa lata pod jednym dachem — z tymi samymi…
Chyba nie ma na świecie matki, która nie marzyłaby o tym, by zobaczyć swojego syna…
Kiedy wreszcie kupiliśmy działkę, nie mogliśmy uwierzyć, że to naprawdę nasze. Przez lata z mężem,…
Kiedy tamtego wieczoru mąż wrócił z pracy, od razu poczułam, że coś jest nie tak.…
Pojechaliśmy na działkę wcześnie rano — upiekłam ciasto, zaparzyłam kawę do termosu, mąż włożył do…
Długo się wahałam, czy jechać, czy nie. Córka zadzwoniła tydzień wcześniej — prosiła, żebym przyjechała…