Screen IStockphoto
Od początku jej nie lubiłam. Zawsze miałam wrażenie, że patrzy na nas z góry, że uważa się za lepszą, że mój syn to tylko dodatek do jej planów. Kiedy więc usłyszałam, że spakowała walizki i wyprowadziła się do nowego partnera, powiedziałam tylko: „Wreszcie”.
Myślałam, że to koniec problemów. Jak bardzo się myliłam.
— Mamo, ona mnie zostawiła — powiedział syn, stojąc w moich drzwiach z torbą w ręku.
— Lepiej teraz niż później — odpowiedziałam bez zastanowienia. — Zawsze czułam, że do siebie nie pasujecie.
Pokiwał głową, ale widziałam w jego oczach ból. Mimo to byłam przekonana, że czas pokaże, iż miałam rację. Przez kilka tygodni
mieszkał u mnie.
Był cichy, zamknięty w sobie, ale ja wierzyłam, że się pozbiera. Najważniejsze było dla mnie jedno — wnuki. Byłam pewna, że skoro to ja zawsze pomagałam, odbierałam dzieci z przedszkola, gotowałam obiady, to nic się nie zmieni. Przecież jestem
babcią.
Na początku jeszcze dzwoniła.
— Możesz zabrać dzieci w sobotę? — pytała chłodno.
— Oczywiście — odpowiadałam. — W końcu to moje wnuki.
Ale z czasem telefony stawały się coraz rzadsze. Aż w końcu przestały dzwonić w ogóle.
Pewnego dnia pojechałam do nich bez zapowiedzi. Stałam pod drzwiami nowego mieszkania synowej i jej partnera, z torbą cukierków w
ręku, jak głupia. Otworzyła ona. Spojrzała na mnie tak, jakby widziała kogoś obcego.
— Przyszłam zobaczyć dzieci — powiedziałam.
— To nie jest dobry moment — odpowiedziała spokojnie, ale chłodno.
— Jestem ich babcią. Nie możesz mi tego zabronić.
Uśmiechnęła się krótko.
— Mogę. I właśnie to robię.
Stałam na klatce schodowej jeszcze kilka minut, nie wierząc w to, co się stało. Pierwszy raz w życiu ktoś zamknął mi drzwi przed
nosem. I wtedy poczułam coś, czego wcześniej nie dopuszczałam — strach.
Zadzwoniłam do syna.
— Wiesz, co ona robi? Nie pozwala mi widywać dzieci!
— Mamo… — westchnął. — Może daj jej spokój. Ona teraz układa sobie życie.
Te słowa bolały bardziej niż zamknięte drzwi. Zaczęłam analizować wszystko od początku. Każdą kłótnię, każdy komentarz, każdą uwagę, którą kiedyś rzuciłam niby mimochodem.
„Źle je ubierasz”, „Za mało gotujesz”, „Mój syn zasługuje na więcej”. Wtedy wydawało mi się, że mam rację. Teraz zaczęłam rozumieć, że zostawiłam po sobie ślad, którego nie da się tak łatwo zmazać.
Napisałam do niej wiadomość. Długą. Przepraszającą.
Odpisała krótko: „Dla dzieci potrzebuję spokoju. Na razie kontakt nie jest możliwy”.
Na razie. To słowo wisiało nade mną jak wyrok.
Najgorsze były święta. Dom pusty, choinka ubrana z przyzwyczajenia, a nie z radości. Syn przyszedł sam.
— A dzieci? — zapytałam, choć znałam odpowiedź.
— Z nią — powiedział cicho.
Wtedy po raz pierwszy pozwoliłam sobie na łzy przy nim.
— Myślałam, że robię dobrze — wyszeptałam. — Chciałam cię chronić.
— Mamo — odpowiedział spokojnie. — Może czasem chroniłaś za bardzo.
Teraz siedzę w ciszy i myślę o tym, jak łatwo przyszło mi się cieszyć z cudzego nieszczęścia. Jak łatwo było mi powiedzieć „od
początku jej nie lubiłam”, nie zastanawiając się, co czują dzieci, co zostanie w ich pamięci.
Straciłam nie tylko synową. Straciłam codzienność z wnukami, ich śmiech, zwykłe „babciu”.
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś mnie do nich dopuści. Wiem tylko jedno — czasem największą karą nie jest samotność, ale świadomość, że sama ją sobie zbudowałam.
Nie minął nawet rok od dnia, w którym tata spakował swoje rzeczy i wyszedł z…
Znalazłam ten list zupełnie przypadkiem. Leżał na samym dnie starej szuflady w kredensie, między pożółkłymi…
Kiedy do naszego domu przychodzi teściowa, mój mąż zmienia się nie do poznania. Jakby ktoś…
Zostawiłem żonę dla kobiety młodszej ode mnie o dwadzieścia lat i przez długi czas byłem…
Jesteśmy razem od dwudziestu lat. Kiedy mówię tą cyfrę na głos, brzmi jak coś solidnego,…
Przez wiele lat byłam przekonana, że dobre małżeństwo polega na tym, że kobieta słucha. Że…