Przez całe życie starałam się być dobrą matką. Nie miałam wielkich marzeń – chciałam tylko, żeby mój syn był szczęśliwy. Kiedy jego ojciec zmarł, miał zaledwie dwanaście lat.
Od tamtej pory wszystko, co robiłam, robiłam dla niego. Pracowałam w dwóch miejscach, żebym mogła mu kupić nowy plecak, ładniejsze buty, żeby nie czuł się gorszy od innych.
Czasami wracałam późno, zmęczona, ale wystarczyło, że spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami i mówił: „Mamo, jesteś najlepsza”, a ja zapominałam o wszystkim.
Minęły lata. Syn dorósł, skończył studia, znalazł dobrą pracę. Poznał dziewczynę, później wzięli ślub. Ja zostałam sama, ale nigdy nie czułam się samotna – dzwonił często, odwiedzał mnie w weekendy. Byłam dumna. Myślałam: wychowałam porządnego człowieka.
Kiedy urodził mu się pierwszy syn, to ja siedziałam z małym, pomagałam jego żonie, gotowałam obiady, sprzątałam, biegałam po zakupy.

Czułam się potrzebna, a to dla starszej kobiety najpiękniejsze uczucie na świecie. Wtedy nawet nie zauważyłam, jak zaczęłam się
starzeć.
Z czasem jednak wizyty stawały się rzadsze. Najpierw mówili, że mają dużo pracy, potem że dziecko chore, potem że sami potrzebują odpoczynku. Nie narzekałam. Myślałam, że takie czasy – młodzi mają swoje życie, swoje obowiązki.
Aż pewnego dnia syn przyjechał. Stał w drzwiach, elegancki jak zawsze, i powiedział:
– Mamo, spakuj się.
– A dokąd jedziemy? – zapytałam, choć serce zabiło mi szybciej.
– Zobaczysz – odpowiedział, unikając mojego wzroku.
Zaczęłam się cieszyć. Myślałam, że może zabierze mnie do siebie, do wnuków. W końcu tyle razy mówił, że w jego domu zawsze znajdzie
się dla mnie miejsce. Spakowałam więc kilka sukienek, zdjęcie męża, ulubiony kubek.
Kiedy wsiadłam do samochodu, zapytałam niepewnie:
– Synku, a czy twoja żona wie, że przyjeżdżam?
– Tak, mamo, wszystko załatwione – odparł cicho.

Droga była długa. Milczał. Czułam, że coś jest nie tak, ale nie chciałam pytać. Myślałam, że może planuje niespodziankę.
Kiedy zatrzymał się przed dużym, jasnym budynkiem z napisem „Dom spokojnej starości”, nie mogłam uwierzyć.
– Synu… dlaczego tu? – wyszeptałam.
– Mamo, to dla twojego dobra. Tam będziesz miała opiekę, towarzystwo, wszystko czego potrzebujesz. U nas… nie ma warunków – powiedział szybko, jakby chciał się pozbyć ciężaru z serca.
Spojrzałam na niego – mojego chłopca, którego tuliłam, kiedy miał gorączkę, którego uczyłam wiązać sznurówki. Teraz przede mną stał dorosły mężczyzna z obcym wyrazem twarzy.
– Synu, ja zostawiłam ci mieszkanie, wszystko co miałam… a ty tak ze mną postępujesz? – wyszeptałam.
Nie odpowiedział. Patrzył w bok. Chyba też było mu ciężko, ale nie potrafił tego okazać.
Pomógł mi z walizką, wszedł ze mną do środka, przywitał się z pielęgniarką, podpisał jakieś papiery. Potem powiedział, że musi jechać, bo czeka go spotkanie w pracy.
Kiedy drzwi za nim się zamknęły, miałam wrażenie, że zamknęła się też jakaś część mojego życia.
W pokoju stało łóżko, szafa i mały stolik. Z okna było widać ogród z ławeczkami. W powietrzu pachniało czystością i… samotnością.
Starsza kobieta w sąsiednim łóżku uśmiechnęła się do mnie i powiedziała:
– Pierwszy dzień jest najtrudniejszy. Potem będzie lepiej.
Ale ja wiedziałam, że nie będzie. Bo nie chodziło o miejsce. Chodziło o to, że własne dziecko uznało, że już nie pasuję do jego świata.
Wieczorem zadzwonił.
– Mamo, wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak, synku. Wszystko dobrze – odpowiedziałam spokojnie, choć łzy spływały mi po policzkach.
Nie chciałam, żeby czuł się winny. Może naprawdę myślał, że robi dobrze. Może dla niego to była troska.
Z czasem przyzwyczaiłam się. Nauczyłam się czekać – na jego telefon, na jego wizytę, na uśmiech wnuka, który czasem do mnie dzwonił przez kamerę.
A jednak każdego wieczoru, patrząc na fotografię męża na stoliku, szeptałam:
– Nigdy nie przypuszczałam, że tak skończy się nasza historia, że dziecko, któremu daliśmy wszystko, odda mnie obcym ludziom.
Ale potem dodawałam cicho:
– Może to też lekcja, żeby kochać nie oczekując nic w zamian.
I tak żyję dalej – spokojnie, z uśmiechem, choć serce już nie takie samo. Bo matka zawsze kocha. Nawet wtedy, gdy świat o niej zapomina.