Kiedy przyszła do mnie sąsiadka, nawet przez myśl mi nie przeszło, że usłyszę o własnym mężu coś takiego — i to od obcej osoby.
Weszła jak zwykle, cicho, prawie niepewnie, trzymając w rękach talerz z jeszcze ciepłymi drożdżówkami.
Myślałam, że przyszła tylko na chwilę, tak jak czasem wpadała, żeby zapytać o pogodę, o lekarza albo po prostu zamienić dwa słowa, bo żyła samotnie i chyba lubiła te nasze krótkie rozmowy.
Tego dnia jednak jej twarz była inna — jakby spięta, jakby niosła w sobie coś, co ją samą przygniatało. Usiadła, ale od razu zaczęła nerwowo składać dłonie, jakby nie wiedziała, jak zacząć.
– A pani… – zaczęła, a potem zawiesiła głos. – A pani naprawdę nic nie wiedziała?

Patrzyłam na nią pytająco.
– O kim? O czym miałabym wiedzieć? – zapytałam, starając się uśmiechnąć, choć w środku poczułam nagłe ukłucie niepokoju.
Ona westchnęła tak głęboko, że aż spojrzałam na nią uważniej.
– O nich. O pani mężu i Annie… – powiedziała szybko, jakby bała się, że jeśli nie wyrzuci tego od razu, to w ogóle nie będzie potrafiła.
– Przecież wszyscy wiedzą. Myślałam, że pani też. Oni od dawna są razem. A teraz to już… – zamilkła na chwilę. – Teraz to już nawet dziecko mają.
W pierwszej sekundzie nie zrozumiałam. W drugiej poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. A w trzeciej coś we mnie pękło — cicho, bezgłośnie, tak jak pękają serca kobiet, które zbyt długo wierzyły, że wszystko mają pod kontrolą.
Patrzyłam na nią, ale nie widziałam jej twarzy. Słowa odbijały mi się w głowie echem, jakby były z innego życia: mąż, Anna, dziecko.
Nie wiedziałam, czy wstać, czy usiąść mocniej, czy się rozpłakać. Chciałam coś powiedzieć, ale język przykleił mi się do podniebienia.
– Ale… – wydusiłam w końcu. – Jak to? Jakim dzieckiem?
Sąsiadka zamilkła. Jej oczy zrobiły się jeszcze bardziej niespokojne.
– Pani wybaczy, ja nie chciałam się wtrącać. Ale zobaczyłam go wczoraj, jak szedł z wózkiem. A Anna obok. I jakoś tak… – wzruszyła ramionami. – Pomyślałam, że albo pani wie, albo powinna wiedzieć.
To było jak cios w brzuch. Taki, po którym człowiek od razu traci dech.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, która zdawała się ciążyć na całym mieszkaniu.
W mojej głowie zaczęły się przewijać obrazy, których wcześniej nie chciałam widzieć: jego dziwne spóźnienia, te tajemnicze telefony, jego wieczne zmęczenie i unikanie wzroku, kiedy o coś pytałam.
Wtedy usprawiedliwiałam to wszystkim — pracą, stresem, wiekiem. Teraz wszystko ułożyło się w okrutnie logiczną całość.
A ja? Ja byłam ostatnią osobą, która o tym nie wiedziała.
– Dziękuję, że pani powiedziała – wyszeptałam, choć głos miałam obcy nawet dla siebie.
Sąsiadka jeszcze coś mówiła, coś tłumaczyła, przepraszała, usprawiedliwiała się, ale ja już nie słuchałam. W mojej głowie była tylko jedna myśl: muszę z nim porozmawiać.
Nie wiedziałam, czy będę krzyczeć, czy płakać, czy po prostu odejdę bez słowa. Ale wiedziałam jedno — po tej rozmowie moje życie już nigdy nie będzie takie jak wcześniej.
Bo najgorsza zdrada to nie ta, o której dowiadujesz się przypadkiem. Najgorsza jest ta, której ślady widziałaś latami, ale nie chciałaś przyjąć do wiadomości.
A teraz? Teraz nie miałam już wyboru. Prawda weszła do mojego domu razem z sąsiadką — i już nie zamierzała wyjść.