Ciekawostki

Kiedy przyjeżdża do nas teściowa, zaczyna opowiadać o tym, jak wspaniały był jej syn przed poznaniem mnie i jak to przeze mnie przestał ją odwiedzać: „Codziennie dzwonił do mnie i pytał, co mam mu przywieźć, a teraz już tego nie robi”

Za każdym razem, gdy teściowa zapowiada swoją wizytę, w naszym domu pojawia się delikatne napięcie, którego nie umiem ukryć. Nie chodzi o to, że jej nie lubię.

Lubię — albo raczej lubiłam, zanim pewne słowa zapadły we mnie tak głęboko, że przestały być tylko zdaniami wypowiadanymi mimochodem.

Z czasem stały się ciężarem, który noszę w sobie, nawet jeśli staram się udawać, że nic się nie dzieje.

Mąż, jak zwykle, próbuje mnie uspokoić. „Nie przejmuj się, mama ma swoje nawyki” — mówi, podchodząc z tyłu i obejmując mnie za ramiona, gdy kroję warzywa.

Uśmiecha się, jakby wszystko było takie proste. A ja patrzę na jego ręce, na ten gest, który jest wciąż czuły, choć codzienność zdążyła go trochę przytępić, i myślę o tym, jak inaczej wygląda, kiedy jest z mamą.

Screen freepik

Jakby nagle wracał w czasie, do lat, kiedy niczego nie musiał tłumaczyć ani rozwiązywać.

Teściowa przyjeżdża tego dnia wcześniej, niż się spodziewaliśmy. Słyszę dźwięk dzwonka, a potem ten jej charakterystyczny krok w przedpokoju — stanowczy, pewny siebie, jakby każdy centymetr domu należał również do niej.

Wchodzi do salonu, poprawiając włosy i zerkając w lustro tak, jakby sama siebie kontrolowała. „No, to jestem” — mówi tonem, który brzmi bardziej jak informacja niż powitanie.

Mąż idzie ją uściskać, a ja… ja po prostu czekam, z uprzejmym uśmiechem, który mam już tak wyćwiczony, że nawet nie muszę go kontrolować. Teściowa patrzy na mnie jednym okiem, jakby oceniając sytuację.

Siada w fotelu, rozgląda się i mówi swoje ulubione zdanie, to, które rozpoczyna każdą wizytę — niezależnie od tego, czy mija dzień,
tydzień czy miesiąc od poprzedniej.

— Wiesz, zanim ją poznałeś, byłeś innym człowiekiem.

Mąż przewraca oczami, ale się nie odzywa. Ona kontynuuje, całkowicie pewna, że mówi prawdę najwyższej rangi:

— Codziennie do mnie dzwonił. Codziennie pytał, co mam mu przywieźć. Zawsze się interesował. A teraz? Nic. Zero. Jakby matki nie miał.

Słucham tego od lat. Zawsze w tym samym tonie — mieszaninie pretensji i żalu, którego nikt tak naprawdę nie potrafi nazwać.

Te słowa przylgnęły do mojego imienia, choć nigdy nie zostały wypowiedziane bezpośrednio do mnie. Zawsze kierowane niby do niego, ale tak, żebym ja słyszała.

Za pierwszym razem próbowałam reagować. Próbowałam tłumaczyć:

— On ma teraz dużo pracy, naprawdę jest zmęczony, a pani przecież też mówiła…

Ale teściowa nie słuchała. Ona nigdy nie słucha, kiedy mówi o synu. Jej świat ma dwa kolory — „zanim poznał żonę” i „po ślubie”.

I choć wiem, że to nie jest o mnie, że to o jej samotności, o przemijaniu, o poczuciu straty, którego nikt nie potrafi jej odebrać, to jednak boli.

Tego dnia mąż próbuje zmienić temat, więc pyta, co u jej koleżanki, tej, która kilka miesięcy temu miała operację. Ale teściowa tylko macha ręką, jakby to była sprawa mniej ważna od historii o jej synu.

— Twoja żona chyba nie rozumie, jak to jest, gdy syn nagle przestaje pytać, czy czegoś ci trzeba — mówi, już wprost do mnie.

Odkładam ściereczkę na stół i czuję, że coś mnie ściska w środku. Przez moment mam ochotę odpowiedzieć ostrzej, ale wiem, że to pogorszyłoby tylko wszystko. Milczę więc, co ona odbiera jako potwierdzenie swoich myśli.

Mąż w końcu reaguje spokojnym, ale stanowczym tonem.

— Mamo, wystarczy. Przecież wiesz, że dzwonię. Sam ci tłumaczyłem, dlaczego nie codziennie.

— Kiedyś dzwoniłeś codziennie — powtarza, jakby to zamykało całą rozmowę.

Po obiedzie idę do kuchni, żeby nalać herbaty. Teściowa przychodzi za mną, zatrzymując się w drzwiach jak ktoś, kto chce powiedzieć coś poufnego.

— Wiesz, on tak naprawdę zawsze był rodzinny. Dopóki… — zawiesza głos i patrzy znacząco na mnie.

Czuję, jak w gardle rośnie mi gula, ale nie pozwalam jej wyjść na zewnątrz.

— Dopóki nie dorósł — odpowiadam cicho. — Bo każdy syn kiedyś przestaje być małym chłopcem.

Ona marszczy brwi, jakby nie rozumiała, ale wypija łyka swojej herbaty i patrzy na mnie dłużej, niż powinna.

W tym spojrzeniu jest nuta bólu, którego nie umie nazwać. Może sama czuje, że przesadza, ale nie potrafi inaczej. Może nie umie pogodzić się z tym, że jej syn ma teraz osobę, z którą dzieli życie inaczej niż z nią.

Wieczorem, gdy teściowa wychodzi, mąż zamyka za nią drzwi i wzdycha.

— Przepraszam — mówi ciszej niż zwykle. — Wiem, że cię to rani.

Kładę mu dłoń na ramieniu i uśmiecham się słabo.

— Nie chodzi o to, co mówi. Chodzi o to, że nie staje po mojej stronie. Chociażby przez sekundę.

Mąż milknie, bo wie, że mam rację. I może właśnie dlatego boli to bardziej niż wszystkie słowa teściowej.

Kiedy późnym wieczorem leżymy już w łóżku, myślę o tym, jak wiele matek czuje to samo — że czas zabiera im synów, że jakaś „inna kobieta” zmienia układ świata, który wcześniej był całkowicie pod ich kontrolą.

Myślę też o tym, jak wiele żon musi udawać, że nie ranią ich te drobne uwagi, to porównywanie, to wracanie do przeszłości, która dawno minęła.

A jednak w tej ciszy wieczoru rozumiem coś więcej: że teściowa nie walczy ze mną. Ona walczy z czasem. Z poczuciem, że jest coraz mniej potrzebna. I robi to w jedyny znany sobie sposób — opowiadając o przeszłości, w której była numerem jeden.

I choć wciąż boli, to jednak wiem, że najważniejsze jest coś innego: że ja i mój mąż budujemy własne życie. A ono nie musi wyglądać jak jej wspomnienia. I nie musi być przez nie oceniane.

Wiem też, że nie jestem winna temu, że jej syn dorósł. Tak samo, jak ona nie jest winna temu, że ja jestem teraz najbliżej niego.

I może kiedyś, jeśli obie przestaniemy walczyć z tym, czego nie da się zatrzymać, nauczymy się być dla siebie kobietami, a nie rywalkami.

Przyjechałam na zaproszenie mamy na jej urodziny i przypadkowo usłyszałam jej rozmowę z moją siostrą: „Ona zawsze myślała, jak odebrać mi mieszkanie, dlatego pytała, czego potrzebuję i troszczyła się o mnie”

Kiedy skończyłam 60 lat, naprawdę zakochałam się w mężczyźnie, który przez długi czas był moim przyjacielem. A dzieci zamiast mnie wspierać, mówią, że na starość postanowiłam pobawić się w miłość: „Mamo, sąsiedzi się z ciebie śmieją”

Wczoraj mama powiedziała mi, że podsłuchała rozmowę mojego narzeczonego z kimś przez telefon i jest przekonana, że nie powinnam za niego wychodzić: „Powiedział, że rozwiezie się z tobą, jak tylko przepisześ mieszkanie na niego”

Roman Tkach

Życiorys: 2018 - 2021 - redaktor naczelny i dziennikarz portali Dzisiaj (do 2018) i Kraj (do 2021). 2022 i do chwili obecnej - redaktor portalu internetowego Koleżanka. Edukacja: Narodowy Uniwersytet Biozasobów i Zarządzania Przyrodą w Kijowie. Specjalność: Wydział Agrobiologii. Poziom wykształcenia: specjalista. Zainteresowania: wędkarstwo, sport, czytanie książek, podróże.

Recent Posts

Moja wielodzietna i samotna sąsiadka ciągle dzwoni do mojego męża i prosi o pomoc. Rozumiem to, ale pewnego dnia wróciłam do domu, a ona przygotowywała u nas herbatę, co mnie zaniepokoiło

Nigdy nie uważałam się za zazdrosną kobietę. Zawsze powtarzałam sobie, że zaufanie to fundament małżeństwa,…

12 godzin ago