Screen youtube
Ale w tym roku nie wszystko poszło zgodnie z planem. Najpierw mój mąż trafił do szpitala, potem ja zachorowałam.
A kiedy trochę doszliśmy do siebie, nadszedł październik – zimny i deszczowy. Ale jabłka nie mogły czekać.
Pojechaliśmy w niedzielę. Wzięliśmy kosze, torby, planowaliśmy nawet włączyć wieczorem sokowirówkę – tak jak dawniej, gdy dom wypełniał zapach świeżego soku jabłkowego, a ja znów czułam się młoda.
Ale kiedy wysiedliśmy z samochodu przy domku, już czułam, że coś jest nie tak. Ani jednego jabłka pod drzewami.
Ani jednego jabłka na drzewach. Nie było nawet zgniłych jabłek na ziemi. Nawet tych, które ptaki zwykle dziobią i zostawiają. Wyglądało to tak, jakby przez ogród przeszła miotła.
Po cichu podeszłam do starej jabłoni, którą zasadziliśmy z mężem, kiedy po raz pierwszy dostaliśmy tę działkę. Drzewo zawsze rodziło dużo owoców, a gałęzie się łamały.
Sąsiedzi mówili, że w tym roku też było dużo owoców. „To bardzo urodzajny rok” – powiedziała kiedyś Marta, która mieszka obok.
Spojrzałam na męża, a on spojrzał na mnie z poczuciem winy. I wtedy Marta wyszła z bramy.
– „Och, Laro, przyjechałaś? Myśleliśmy, że już nie przyjedziesz…
– „Gdzie są jabłka?” zapytałam po prostu.
– „Cóż, my… Myśleliśmy, że nie przyjdziesz. Nie było cię przez dwa lata, więc je zebraliśmy. Nie mogliśmy pozwolić im zgnić…
Stałam tam i nie wiedziałam, co powiedzieć. Mówiła coś jeszcze, usprawiedliwiała się, machała rękami, mówiła, że część oddała, część wzięła dla siebie, a część przeznaczyła na dżem.
Ale ja już nie słuchałam. Mogłam myśleć tylko o jednym – obcy wchodzili do naszego ogrodu, zrywali nasze jabłka, deptali nasze ścieżki. Bez pozwolenia. Bez wstydu.
Nie chodziło o jabłka. Chodziło o granice. Chodziło o szacunek. O to, że nikogo już nie interesuje nasze życie.
Wydaje się, że staliśmy się niewidzialni. Kiedy chorujemy, nikt nie pyta. Znikamy – nikt nie pyta. A jeśli coś zostanie, mogą to zabrać.
Wieczorem usiedliśmy na starej werandzie. Cisza była gęsta, jak powietrze przed deszczem. Spojrzałam na puste gałęzie.
I przypomniałam sobie, jak nasze dzieci biegały tu boso, jak chowały przed sobą jabłka do kieszeni, jak śmiały się, gdy pierwsze owoce spadały na ziemię.
A teraz te owoce zostały zerwane przez ręce innych ludzi.
– „Może w przyszłym roku posadzimy nową jabłoń?” – powiedział nieśmiało mój mąż.
Przytaknęłam w milczeniu. Bo wiedziałam, że tym razem przyjedziemy wcześniej. I nie pozwolimy nikomu decydować, czego jeszcze potrzebujemy, a czego już nie.
Zaszłam w ciążę w wieku 45 lat jako samotna kobieta. Teraz nie wiem, co powiedzą sąsiedzi
To była sobota, mój pięćdziesiąty urodzinowy poranek. Wstałam wcześniej niż zwykle, choć nie spałam prawie…
Zawsze wierzyłam, że prawdziwa miłość to wtedy, gdy dwoje ludzi idzie przez życie razem, wspiera…
Kiedyś myślałam, że po sześćdziesiątce życie powoli się kończy. Że człowiek ma już tylko wspomnienia,…
Z pozoru to była zwykła sobota. Żona krzątała się po kuchni, w powietrzu unosił się…
Kiedy podpisywałam papiery rozwodowe, ręce mi drżały, ale w głowie panował dziwny spokój. Jakby wszystko…
Nie wiem, jakim cudem życie potrafi tak przewrotnie igrać z człowiekiem. Rok temu byłam szczęśliwą…