Jechałam tamtego dnia z drżącymi rękami. Nie ze starości, tylko z emocji. Wesele to przecież wielkie wydarzenie, szczególnie gdy żeni się twój jedyny syn.
Mój Tomek… Jeszcze niedawno biegał po podwórku w krótkich spodenkach, a teraz stał przede mną w garniturze, poważny, dorosły, z tą samą chłopięcą uśmiechem, którą pamiętam z dzieciństwa.
Przygotowywałam się długo — kupiłam nową sukienkę, umalowałam się, byłam nawet u fryzjera. Chciałam wyglądać godnie, jak mama pana młodego.
Wesele było piękne. Muzyka, śmiech, szczęście w oczach młodych. Siedziałam przy stole i patrzyłam, jak Tomek trzyma za rękę Martę, swoją świeżo poślubioną żonę.
Wyglądali cudownie. Patrzyłam na nich i myślałam, że już nie jest tylko moim chłopcem. Że teraz należy do kogoś innego.

Pod koniec wieczoru podeszłam do niego, czekałam, aż na chwilę się zatrzyma. Kiedy wreszcie podszedł, uśmiechnęłam się i powiedziałam:
— Synku, może zostanę dziś u was na noc, dobrze? Już późno, a droga do domu daleka.
Spojrzał na mnie, zawahał się i cicho odparł:
— Mamo… dziś u nas będą nocować rodzice Marty. Wiesz, im też daleko, a teraz… teraz oni też są moją rodziną.
I się uśmiechnął, jakby to było zupełnie naturalne.
Poczułam, jak coś ściska mnie w środku.
— Oczywiście, rozumiem — wyszeptałam, żeby nie pokazać, jak bardzo mnie zabolało.
Wyszłam przed salę. Wieczór był ciepły, pachniało lipami. Gdzieś w oddali wciąż grała muzyka. Pomyślałam, że jeszcze niedawno tańczyliśmy razem po kuchni, a dziś… dziś już tańczy z inną.
Zamówiłam taksówkę. Kierowca milczał, ja też. Patrzyłam w okno i słyszałam w głowie tylko te słowa: „Teraz oni też są moją rodziną.”
A ja kim jestem? Kobietą, która oddała mu wszystko? Tą, która siedziała przy łóżku, gdy miał gorączkę? Która pracowała po nocach, żeby miał na studia?
Wróciłam do domu nad ranem. W mieszkaniu panowała cisza. Zdjęłam buty, odłożyłam torebkę. Na półce stał stary kubek — ten, który zrobił w podstawówce, z napisem „Dla Mamy”. Wzięłam go do ręki i łzy same napłynęły do oczu.
Może przesadzam, myślałam. Może tak musi być — syn dorasta, zakłada rodzinę, ma swoje życie. Ale serce i tak bolało. Nie chciałam rywalizować z nikim, tylko pozostać dla niego kimś ważnym.
Następnego dnia Tomek zadzwonił. Głos miał radosny, lekki.
— Mamo, dziękuję, że byłaś. Wszystko wyszło super, prawda?
— Tak, kochanie, wesele było piękne — odpowiedziałam spokojnie. — Bądźcie szczęśliwi.
— Przyjedź do nas na kawę w przyszłym tygodniu, dobrze?
— Zobaczymy — uśmiechnęłam się cicho.
Po rozmowie długo siedziałam w ciszy. Myślałam o tym, że może każda matka w końcu staje się cieniem. Kiedyś była centrum jego świata,
a potem… zostaje gdzieś obok, cicho, z sercem pełnym wspomnień. Ale jeśli on jest szczęśliwy — ja też muszę być.
Tylko czasem, gdy zachodzi słońce, wychodzę na balkon, patrzę w niebo i szeptem mówię:
— Bądź szczęśliwy, synku. Nawet jeśli w twoim domu nie ma już miejsca dla mnie — w moim sercu zawsze będziesz miał całe mieszkanie.