Ciekawostki

Kiedy przyjechałam do dzieci, drzwi były otwarte i usłyszałam rozmowę córki z zięciem: „Znowu twoja mama przywiezie przetwory i warzywa, nie potrzebuję tego tutaj”

Długo przygotowywałam się do tej podróży. Przeglądałam słoiki z ogórkami i pomidorami, pakowałam kompoty i adżykę, suszone jabłka, miód, dżem truskawkowy, który moja córka uwielbia od dzieciństwa.

Wszystko to zabrałam dla nich – dla moich dzieci. Od dawna uważa się ich za „miejskich”, ponieważ mają mieszkanie w mieście, chodzą do pracy w białych koszulach, a nie w gumowych kaloszach.

Nie obrażam się. Dobrze mi na wsi. Ale to przecież moje dzieci. Jak mogłabym się o nie nie troszczyć? Jak mogłabym nie podwieźć im czegoś dobrego, domowego? W mieście tego nie znajdziesz.

Przyjechałam wcześniej, niż zapowiadałam. Chciałam zrobić niespodziankę. Myślałam, jak się ucieszą — wnuczka rzuci mi się na szyję, córka weźmie torby i powie: „Mamo, po co tyle?”

A ja tylko uśmiechnę się i odpowiem: „Dla was, dzieciaki. Z miłością”. Ale wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.

Screen youtube

Weszłam na piętro i zdziwiłam się – drzwi były lekko uchylone. Pomyślałam, że już na mnie czekają, pewnie córka wygląda na mnie z balkonu, a drzwi zostawiła uchylone.

Wniosłam torby do korytarza, weszłam – i zamarłam. W mieszkaniu nie spotkałam nikogo. Ani córki, ani wnuczki, ani zięcia.

Zamiast tego z kuchni dochodziły głosy. Nie słyszeli mnie. Chciałam zawołać, ale coś mnie powstrzymało. Pewnie sam Bóg mnie powstrzymał.

— Twoja mama znowu przywiezie swoje przetwory — złościł się zięć. — Nie chcę, żeby wszystko znowu stało w tych słoikach, śmierdziało czosnkiem i koperkiem. To nie piwnica, tylko kuchnia! Czy my mieszkamy na wsi?

— Nie denerwuj się — odpowiadała spokojnie córka. — Potem powoli wywieziemy to na daczę. Ona się stara.

— No właśnie, stara się. A co mam zrobić z tymi trzema workami ziemniaków? Z jej jabłkami, które potem gniją w łazience? Ona nie rozumie, że nie potrzebuję tego tutaj.

Supermarket jest dwa kroki stąd. Jeśli chcesz, kupujesz. Nie chcesz — nie kupujesz. A nie tak jak u niej: „Zjedz, bo się zepsuje”. Nie na takie życie się pisałam.

Stałam jak wryta. W rękach plastikowa torba z powidłami gruszkowymi. W głowie — pustka. W piersi — coś ciężkiego, co nie pozwalało mi oddychać.

Odwróciłam się i wyszłam. Na palcach, żeby mnie nie usłyszeli. Zeszłam po schodach, wyszłam z klatki, usiadłam na ławce obok domu. Serce waliło. Nie wiedziałam, co robić. Dokąd iść. Jak się zachować.

Przywiozłam im domowe przetwory. Przywiozłam cząstkę siebie. Bo te słoiki zamknęłam sama, stojąc w upale nad kuchenką, z bólem pleców, z wiecznym brakiem snu.

Sadziłam ten ogród, żeby mieli co jeść. Myślałam, że to dobro, miłość, troska. A okazało się, że to ciężar. Coś zbędnego. Coś, czego chcą się pozbyć.

Przypomniałam sobie, jak w zeszłym roku córka odmówiła przyjazdu na moje urodziny. Mówiła, że ma dużo pracy, nie da rady. A potem zobaczyłam zdjęcie w mediach społecznościowych – byli na pikniku z przyjaciółmi.

Przygotowywali szaszłyki, śmiali się. Wtedy wybaczyłam. Ale czy naprawdę wybaczyłam?

Siedziałam na ławce, aż zrobiło się ciemno. Potem wzięłam taksówkę i pojechałam z powrotem do swojej wsi. Sąsiadka, widząc mnie z walizkami, zdziwiła się:

— A dlaczego tak szybko wróciłaś?

Tylko machnęłam ręką. Nie chciałam niczego wyjaśniać. Powiedziałam, że dzieci nie było w domu, a ja nie mam kluczy, więc wróciłam.

W nocy nie spałam. Cały czas kręciłam się w łóżku i myślałam: czyżbym przez te wszystkie lata się myliła?

Czyżbym była dla nich wygodna, dopóki coś im dawałam? A kiedy stałam się zbędna, zniknęło ich oburzenie? Może naprawdę się narzucam?

Ale następnego dnia, kiedy wyszłam do ogrodu, zobaczyłam, jak dojrzewają pomidory, jak gałęzie uginają się pod ciężarem jabłek, jak pachnie bazylia…

I zrobiło mi się trochę lżej. Bo to jest moje. Tutaj nikt mnie nie wyrzuca. Tutaj jestem potrzebna – przynajmniej tej ziemi.

Postanowiłam, że w tym roku zrobię mniej przetworów. Słoiki zostawię dla siebie i sąsiadów.

Zrobię kilka słoików dla starszej pani Anny, bo jest sama, a domowe przetwory jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Zrobię przetwory dla siebie. Bo ja też mogę. Nie tylko oni.

A co do córki… Nie wiem, co będzie dalej. Może powiem, że słyszałam ich rozmowę. A może nie. Może milknę. Ale to uczucie — kiedy nie czekają na ciebie z miłością — pozostanie. Na zawsze.

Mówią, nie oczekuj — i nie będzie bolało. Ale ja nie oczekiwałam niczego szczególnego. Tylko tego, żeby moje dobre serce zostało przyjęte. Chociaż trochę. Jakoś. Bez osądzania.

A gdyby mnie zapytano, co najbardziej rani w życiu — odpowiedziałabym: nie obojętność innych, ale obojętność najbliższych. Kiedy stajesz się zbędna w domu, który zbudowałaś własnymi rękami.

Kiedy twoje jabłka gniją nie dlatego, że są zepsute, ale dlatego, że po prostu nikt nie chciał ich wziąć.

Na urodziny zięcia nas nie zaproszono, a wszystko dlatego, że jesteśmy ze wsi, a jego rodzice nie: „Mamo, złożycie mu życzenia później”

Kiedy mąż dowiedział się, że teściowa postanowiła wszystko oddać jego siostrze, powiedział jej, żeby spakowała swoje rzeczy i pojechała do córki

Całe życie pracowałam za granicą i pomagałam dzieciom. Nawet zorganizowałam ślub synowi, a mnie nie zaproszono na niego

Roman Tkach

Życiorys: 2018 - 2021 - redaktor naczelny i dziennikarz portali Dzisiaj (do 2018) i Kraj (do 2021). 2022 i do chwili obecnej - redaktor portalu internetowego Koleżanka. Edukacja: Narodowy Uniwersytet Biozasobów i Zarządzania Przyrodą w Kijowie. Specjalność: Wydział Agrobiologii. Poziom wykształcenia: specjalista. Zainteresowania: wędkarstwo, sport, czytanie książek, podróże.

Recent Posts

Myślałam, że jadę do córki pomóc z dziećmi, a dowiedziałam się, że już od dawna ma inną „mamę”

Kiedy wsiadałam do pociągu, czułam taką radość, jakby świat znów nabrał kolorów. Torba była pełna…

5 godzin ago

Przyjechałam do syna bez zapowiedzi, chciałam sprawić przyjemność. Otworzyła mi obca kobieta w jego koszuli: a gdzie synowa

Jechałam do niego z sercem przepełnionym ciepłem. Nie widzieliśmy się od kilku miesięcy, a ja…

6 godzin ago