Screen freepik
Chciałam wyglądać godnie, z klasą — jak matka pana młodego. Przeglądałam katalogi, mierzyłam kolory, planowałam fryzurę i kwiaty. W sercu miałam radość i wzruszenie.
I właśnie wtedy zadzwonił telefon. To był on. Mój syn. „Mamo, jesteś w domu?” — zapytał spokojnym, ale dziwnie napiętym głosem. „Tak, synku. Co się stało?”
— „Chciałem tylko, żebyś się nie obraziła… Narzeczona uważa, że nowoczesne śluby nie wymagają obecności rodziców. Tylko my, młodzi i przyjaciele. Takie są teraz tradycje.”
Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. „Jak to — nie wymagają? Synku, co ty mówisz?” — „Po prostu tak zdecydowaliśmy. Przyjadę potem do was, spokojnie porozmawiamy. Nie rób scen.”
Te słowa uderzyły we mnie jak zimny deszcz. „Scen? To nie scena, tylko moje serce! Ja cię urodziłam, wychowałam, czekałam na ten dzień całe życie, a ty mówisz, że mam nie przyjść?”
Po drugiej stronie zapadła cisza. „Mamo, nie komplikuj. My po prostu chcemy inaczej. Teraz wszystko robi się nowocześnie — bez tradycji, bez przemówień, bez rodziców. Tak się teraz robi.”
„Tak się teraz robi…” — powtarzałam w myślach, jakby to było zaklęcie, które ktoś wypowiada, by przeciąć więź z przeszłością.
Nowoczesność oznaczała dla nich brak miejsca dla mnie. Usiadłam na kanapie z telefonem w dłoni i poczułam, że coś we mnie pęka. W oknie zapadał wieczór, taki zwyczajny, spokojny.
Za ścianą śpiewało dziecko, gdzieś zaszczekał pies. A ja patrzyłam na swoje ręce — zmęczone, ale ciepłe, te same, które tyle razy trzymały jego, kiedy był mały i się bał.
I pomyślałam: „Tak to właśnie jest. Dzieci dorastają i w pewnym momencie przestajesz być częścią ich święta. Stajesz się wspomnieniem, które nie pasuje do nowego scenariusza.”
Nie spałam całą noc. Przeglądałam stare zdjęcia — on malutki, w szkolnym mundurku, z tornistrem większym od siebie. On na studiach, z uśmiechem pełnym marzeń.
A teraz — ślub. Bez mnie. Bez nas. Rano zadzwoniłam do przyjaciółki, Marysi. Długo milczała, a potem westchnęła: „Trzymaj się, Aniu. Młodzi są teraz inni. On cię kocha, tylko po swojemu.”
Uśmiechnęłam się przez łzy. „Po swojemu, czyli z daleka?” — „Może tak. Ale kiedyś zrozumie. Kiedy sam zostanie ojcem.”
Minęło kilka tygodni. Ślub odbył się w jakiejś restauracji. Widziałam zdjęcia w internecie — on szczęśliwy, obok uśmiechnięta panna młoda, wszędzie kwiaty i światło.
A mnie tam nie było. Kupiłam więc białe róże — jego ulubione — i postawiłam w wazonie. Patrzyłam na nie i szeptałam: „Może mnie tam nie było, ale moje serce było z tobą. Zawsze będzie.”
Wieczorem zadzwonił. „Mamo, już po wszystkim. Jak się czujesz?” — „Dobrze, synku. A wy?” — „Wspaniale. Wiesz, trochę żałuję, że was nie zaprosiliśmy. Jakoś… pusto było.
Ojciec narzeczonej powiedział przemówienie, ale to nie było to samo. Ty byś powiedziała lepiej.” Nie mogłam od razu odpowiedzieć. W gardle miałam gulę. „Najważniejsze, żebyście byli szczęśliwi, synku. Reszta nie ma znaczenia.”
Stałam potem długo przy oknie i patrzyłam w noc. Myślałam o tym, że w życiu każdej matki przychodzi moment, kiedy trzeba odpuścić.
Nie dlatego, że się chce, ale dlatego, że inaczej się nie da. Ale choćby dzieci odeszły najdalej, jak się da, zawsze będą nosić w sobie cząstkę matczynej miłości. Nawet jeśli o niej zapomną w dniu swojego ślubu. Nawet jeśli powiedzą, że „tak się teraz robi”.
Nigdy nie uważałem się za faceta, który zdradza. Zawsze mówiłem, że jeśli w małżeństwie coś…
Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni ktoś zapytał mnie, czy ja w ogóle jestem szczęśliwa.…
Nie pamiętam momentu, w którym mogłabym powiedzieć, że mój mąż mnie kochał. Byliśmy razem, mieszkaliśmy…
Nigdy nie byliśmy naprawdę blisko. Nie tak, jak sobie wyobrażałam, kiedy wychodziłam za mąż. Wtedy…
Dwa lata temu przeszliśmy na emeryturę. Pamiętam ten dzień bardzo wyraźnie. Wyszedłem z pracy z…
Nigdy nie myślałam, że będę jedną z tych matek, które dowiadują się o ślubie własnego…