Mój mąż i ja byliśmy razem przez dwadzieścia lat. Bez fajerwerków, ale też bez tragedii.
Życie jak u wszystkich – kłóciliśmy się, godziliśmy się, milczeliśmy godzinami i śmialiśmy się z drobiazgów.
Nigdy nie zastanawiałam się, kto bardziej angażuje się w ten związek. Po prostu żyłam.
Prałam, gotowałam, zdążyłam do pracy, woziłam dzieci do przedszkola i szkoły, zapominałam o sobie.
Bo wydawało mi się: jeśli jesteśmy razem — to znaczy, że wszystko jest w porządku. Jeśli jest w domu — to znaczy, że kocha. Jeśli milczy — to znaczy, że jest zmęczony, a nie obojętny. Tak myślałam.
Pewnego dnia przeglądałam jego rzeczy. Nie z podejrzeń. Po prostu sprzątałam. Musiałam znaleźć pokwitowanie. I wtedy znalazłam kopertę.
Małą, starą, pożółkłą. W środku było zdjęcie. Kobieta. Nieznajoma. Ładna, zadbana, około czterdziestki.
Z uśmiechem, jakby coś o mnie wiedziała. Zamarłam. Serce zaczęło bić głośno jak bęben. W głowie krążyła mi tylko jedna myśl:
„On ma inną”. I to prawdopodobnie od dawna. Być może to nie tylko kobieta na zdjęciu. Ale część jego życia. Innego życia. Tego, w które nigdy nie zaglądałam.
Postawiłam czajnik, ale zapomniałam go włączyć. Chodziłam po kuchni jak duch. Trzęsłam się. Nie ze złości. Z tego, że nic nie wiedziałam. Że przeżyłam dwie dekady z człowiekiem, który miał coś — kogoś — poza mną. A najgorsze było to, że nawet tego nie ukrywał. Kopertę leżała wśród rachunków i dokumentów, prawie na widoku. Jakby mu było obojętne, czy go znajdę, czy nie.
Wtedy usiadłam. I spróbowałam oddychać. Potem otworzyłam jego komputer. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Nie mieliśmy zwyczaju sprawdzać się nawzajem. Ale teraz to już nie miało znaczenia. Pierwsze, co zobaczyłam, to listy. Stare, jeszcze z 2015 roku. Pisał do niej. Prosto, szczerze. O życiu, pracy, dzieciach. Do niej. Nie do mnie. Nie było tam wyznań miłosnych. Ale było ciepło. Było coś, czego dawno nie otrzymywałam.
Nie spałam całą noc. A rano, kiedy wyszedł spod prysznica, zapytałam:
— Kim jest ta kobieta?
Zmieszał się. Potem spuścił oczy. I usiadł naprzeciwko mnie.
— To Inna. Spotykaliśmy się przed tobą. Potem wyjechała za granicę. A ja ożeniłem się z tobą. Ale czasami piszemy do siebie. Po prostu jak przyjaciele.
— A dlaczego więc jej zdjęcie jest wśród twoich rzeczy? — zapytałam już spokojniej, chociaż w środku wszystko krzyczało.
Milczał. Potem powiedział:
— Nie wiem. Po prostu przyzwyczaiłem się, że tam jest. Nie miałem złych intencji. Nie zdradzałem cię. Ale z nią łatwo mi się rozmawiało. I nadal jest łatwo. A z tobą — trudno.
To było gorsze niż zdrada.
Bo nie chodziło o ciało. Chodziło o to, że odszedł z sercem. Dawno temu. Potajemnie. Wracał tylko wieczorem, na kolację, po czyste koszule, po ciche wsparcie. Ale już nie do mnie — jako do kobiety. A jako do nawyku.
Nadal mieszkamy razem. Ale coś umarło. I nie wiem, czy to ożyje. Przestałam mieć nadzieję. Po prostu istnieję obok. Nie dla niego. A na razie dla dzieci. I dla siebie. Bo potrzebuję czasu. Aby zrozumieć — co z tego, w co wierzyłam przez te wszystkie lata, było prawdą.