Uśmiechali się, częstowali domowym ciastem, pytali o moją pracę, dzieciństwo, zainteresowania. Jego mama nawet powiedziała: „Taka ładna dziewczyna, Andrzeju, dbaj o nią”.
Wtedy naprawdę uwierzyłam, że wszystko będzie dobrze. Ale jak się później okazało — za tym uśmiechem kryło się coś zupełnie innego.
Na początku wszystko wyglądało niewinnie. Jego mama dzwoniła, żeby zapytać, jak się czujemy, czy wszystko w porządku w mieszkaniu, które pomogli nam wynająć.
„Nie zapominajcie, – mówiła, – zawsze jesteśmy blisko”. A potem, jakieś dwa miesiące po ślubie, po raz pierwszy zabrzmiało to zdanie:
„W weekend was oczekujemy. Tata potrzebuje pomocy przy remoncie garażu”. Pomyślałam wtedy, że to nic złego — przecież pomagać rodzicom to normalne. Ale okazało się, że te „weekendy” będą co tydzień.
W każdy piątek wieczorem dzwonił telefon: „Synu, pamiętaj, jutro trzeba przyjechać. Farba już kupiona, narzędzia przygotowane, pracy dużo”.
A gdy wspominałam, że może moglibyśmy spędzić ten dzień tylko we dwoje, odpowiadał bezradnie:
„Wiesz, jaka jest mama, jeśli nie pojadę — obrazi się”. I tak, co tydzień wstawaliśmy o siódmej rano, jechaliśmy na wieś i spędzaliśmy tam cały dzień. On malował płot, naprawiał dach, kopał w ogródku, a ja siedziałam w kuchni z jego mamą, która co chwilę rzucała uwagi w stylu: „W naszej rodzinie nikt się nie obija, młodzi teraz tylko by leżeli”.
Było mi niezręcznie, ale milczałam. Potem zaczęły się „drobne rady” — jak mam gotować, prać, oszczędzać. „My, starsi, mamy doświadczenie, warto słuchać”, powtarzała.
Pewnego dnia przyjechała bez zapowiedzi, bo „w sklepie była promocja na firanki i uznałam, że wasze już się nie nadają”. Stałam wtedy w szlafroku, z nieumyte włosy, a ona już zdejmowała stare zasłony.
Próbowałam porozmawiać z mężem.
— Andrzeju, nie mam nic przeciwko twoim rodzicom, ale oni za bardzo się wtrącają. Chciałabym, żebyśmy żyli po swojemu.
Wzruszył ramionami.
— Przesadzasz. Oni tylko chcą pomóc. Tacy już są.
Ale każdego dnia ta „pomoc” stawała się coraz trudniejsza do zniesienia. Telefony po kilka razy dziennie: „Co gotujesz dziś na obiad?” albo „Nie zapomnij, że w sobotę was czekamy, trzeba jeszcze zrobić taras”.
Zaczęłam unikać rozmów, wymyślałam wymówki, by nie jechać. Kiedy raz powiedziałam, że mam spotkanie w pracy, usłyszałam: „No tak, kariera ważniejsza niż rodzina”. Po tym nawet mąż był na mnie zły.
Kulminacją była sytuacja, gdy planowaliśmy krótki urlop — tylko trzy dni nad jeziorem. Marzyłam o ciszy, świeżym powietrzu, kilku chwilach spokoju.
Wieczorem przed wyjazdem zadzwoniła jego mama: „Synu, tata spadł z drabiny, trzeba pomóc. Odłóżcie swoje wyjazdy, teraz nie czas na zabawę”.
Zapytałam potem Andrzeja, jak poważny jest ten upadek. Odpowiedział cicho: „Nic wielkiego, tylko naciągnął nogę. Ale wiesz, jaka jest mama — musimy pojechać”. I tak — urlop został odwołany.
Siedziałam w kuchni z walizką u nóg, patrzyłam przez okno i czułam, że moje życie przestało należeć do mnie. Żyliśmy nie dla siebie, tylko dla nich. Nie mogłam zdecydować, jak spędzimy weekend, co kupimy, kiedy zrobimy remont — wszystko musiało być z nimi uzgodnione.
W końcu zebrałam się na odwagę.
— Andrzeju, musimy ustalić granice. Albo to zrobimy, albo ja dłużej tak nie dam rady. Nie chcę walczyć z twoimi rodzicami, ale my
jesteśmy rodziną i chcę, żebyśmy żyli po swojemu.
Milczał długo, a potem powiedział:
— Nie rozumiesz… bez mamy trudno mi się obyć. Zawsze się z nią radziłem.
— Ale teraz masz żonę, — odpowiedziałam spokojnie. — Nie jestem twoim wrogiem.
Po tej rozmowie faktycznie zaczął rzadziej jeździć do rodziców, choć każda nasza nieobecność kończyła się obrażaniem i wyrzutami.
Mówili, że „zabrałam im syna”. Ale mnie było już wszystko jedno. Zrozumiałam, że jeśli nie obronię naszej przestrzeni, to po prostu nas nie będzie.
Minęło kilka lat. Nadal utrzymujemy kontakt z jego rodzicami, ale teraz w granicach rozsądku. Wiem już, że „czekamy na was w weekend” to zaproszenie, a nie rozkaz.
I przede wszystkim — nauczyłam się nie czuć winy za to, że chcę mieć swoje życie. Bo rodzina to nie łańcuch, który cię wiąże, tylko wybór, by być razem wtedy, kiedy naprawdę się tego chce.
I kiedy czasem słyszę, jak jego mama mówi: „Dawno was nie było, tak tęskniliśmy”, po prostu się uśmiecham i odpowiadam:
— Przyjedziemy na pewno. Ale tym razem w niedzielę — w sobotę mamy swoje plany.
I chyba pierwszy raz mówię to spokojnie — bez strachu, bez poczucia winy, ale z przekonaniem, że wreszcie żyjemy naprawdę swoim życiem.
Mama zadzwoniła już w poniedziałek. Jej głos, jak zwykle, brzmiał trochę spięcie, ale z nutą…
Od zawsze marzyliśmy o własnym kawałku ziemi. O miejscu, gdzie można uciec od zgiełku miasta,…
Zawsze uważałam, że pomoc rodzicom to coś naturalnego. Mój mąż miał z nimi szczególną więź…
Zawsze wracałam z pracy późno. Mój mąż od dawna przywykł do tego, że wieczory spędzamy…
Kiedy w niedzielę przyszła do nas teściowa, naprawdę się ucieszyłam. Dzieci skakały z radości, mąż…
Czasem łapię się na tym, że zazdroszczę własnemu mężowi. Nie pieniędzy, nie pracy, nawet nie…