Screen freepik
W jej oczach nie byłam już mamą, która zawsze gotuje zupę, słucha, troszczy się, tylko kimś, kto popełnił niewybaczalny błąd.
„Nie mam już mamy” – powiedziała wtedy cicho, a ja poczułam, jak te słowa rozrywają mi serce na pół.
Nigdy nie sądziłam, że miłość może tak zranić – nie dlatego, że ktoś ją odrzuca, ale dlatego, że ktoś, kogo kochasz najbardziej na świecie, nie potrafi jej zrozumieć.
To było kilka miesięcy po tym, jak rozstałam się z jej ojcem. Nasze małżeństwo już dawno się wypaliło – zostaliśmy razem tylko z przyzwyczajenia i z poczucia obowiązku.
Córka dorastała, ja coraz częściej czułam się samotna, a cisza w naszym domu zaczęła mnie przygniatać.
Wtedy właśnie wprowadził się nowy sąsiad – pan Marek. Spokojny, z ciepłym uśmiechem, który od razu budził zaufanie.
Początkowo rozmawialiśmy tylko o codziennych sprawach: o pogodzie, o kwiatach na balkonie, o jego psie, który zawsze biegł do mnie, jak tylko mnie zobaczył. Potem te rozmowy stawały się coraz dłuższe, coraz bardziej osobiste. Zaczęłam się śmiać, znów czuć, że żyję.
Pewnego dnia zaprosił mnie na kawę. Było mi głupio, ale poszłam. Rozmawialiśmy kilka godzin, jakbyśmy znali się całe życie. Wróciłam do domu z uśmiechem, jakiego dawno na mojej twarzy nie było.
Córka to zauważyła. „Dlaczego się uśmiechasz?” – zapytała z lekką podejrzliwością. „Po prostu miałam dobry dzień” – odpowiedziałam. Nie chciałam nic ukrywać, ale też bałam się jej reakcji.
Kiedy w końcu się dowiedziała, że spotykam się z panem Markiem, jej twarz zamarła. „Naprawdę, mamo? Z sąsiadem?” – powiedziała z niedowierzaniem.
„Nie mogłaś wybrać kogoś innego?” Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach nie tylko złość, ale i rozczarowanie. Jakby cała jej wizja świata się rozpadła.
Próbowałam jej tłumaczyć. „Kochanie, wiesz, że długo byłam sama. Potrzebuję kogoś, z kim mogę porozmawiać, pośmiać się…” Ale nie słuchała. „Ty tylko o sobie myślisz!” – krzyknęła. – „A ja? Co ze mną? Ty już nie jesteś tą samą mamą!”
Tamtego wieczoru długo płakałam. Wiedziałam, że dla niej wszystko wygląda inaczej – że w jej oczach zdradziłam jakieś niewidzialne zasady, których matka nie powinna przekraczać.
Ale ja przecież nie zrobiłam nic złego. Po prostu pozwoliłam sobie znów poczuć coś dobrego.
Minęło kilka tygodni. Córka przestała ze mną rozmawiać. Wychodziła z domu, trzaskała drzwiami, udawała, że mnie nie widzi. Pan Marek wiedział, co się dzieje.
„Nie zmuszaj jej, daj jej czas” – powiedział spokojnie. I miał rację. Miłość do dziecka jest inna niż każda inna – nie można jej wymusić, ale można ją przeczekać, z cierpliwością i ciepłem.
Pewnego dnia, gdy siedziałam w kuchni, przyszła i bez słowa usiadła naprzeciwko mnie. „On cię uszczęśliwia?” – zapytała cicho.
Zamarłam. „Tak” – odpowiedziałam po chwili. „Ale to nie znaczy, że mniej cię kocham.” Długo milczała. W końcu powiedziała: „Nie rozumiem tego jeszcze, ale może kiedyś zrozumiem.”
To był pierwszy krok. Mały, ale prawdziwy. Dziś nasza relacja jest inna – dojrzalsza, spokojniejsza. Córka powoli zaczęła akceptować Marka. Czasem rozmawiają, czasem razem gotujemy. Nie jest idealnie, ale jest prawdziwie.
Zrozumiałam wtedy jedno – że miłość, nawet ta druga, późna, też zasługuje na szansę. Bo każda kobieta ma prawo do szczęścia, niezależnie od wieku, od błędów, od opinii innych.
A matka, która się uśmiecha, to wciąż matka – tylko taka, która w końcu odważyła się żyć dla siebie.
Mąż powiedział, że odchodzi ode mnie, bo – jak stwierdził – byłam prostaczką i prostaczką…
Wszyscy czekaliśmy na ten moment. Mój brat, Marek, przez lata był typem samotnika. Pracował, wracał…
Długo się wahałam, czy w ogóle jechać. Bilet kupiłam w ostatniej chwili — ręce mi…
Czasami myślę, że prawdziwa niesprawiedliwość zaczyna się nie wtedy, gdy ranią nas obcy ludzie, ale…
Nie wiem, czy to los, czy po prostu moja naiwność, ale zawsze wierzyłam, że dobro…
Kiedy Marek przyprowadził ją do naszego domu po raz pierwszy, już wtedy poczułam, że coś…