Pamiętam ten wieczór jakby to było wczoraj. Siedzieliśmy w kuchni, herbata już dawno ostygła, a ja nie mogłam znaleźć słów.
Dwa paski na teście – wiadomość, która wywróciła mój świat do góry nogami. Ale zamiast szczęścia, uścisków i planów na przyszłość, usłyszałam zdanie, które mnie złamało.
„Nie jestem na to gotowy. Lepiej, żebyś była sama, beze mnie”.
Na początku nie wierzyłam. Myślałam, że po prostu się przestraszył, że potrzebuje czasu. Nigdy nie był osobą, która szybko podejmuje decyzje.
Dałam mu tydzień, potem kolejny. Ale za każdym razem, gdy próbowałam z nim porozmawiać, jego spojrzenie stawało się coraz chłodniejsze.
Unikał mnie w domu, zatrzymywał się w pracy, czasem nocował u matki. Włączałam telewizor, żeby zagłuszyć ciszę, bo własne myśli
rozdzierały mi serce.
Moje przyjaciółki próbowały mnie pocieszyć: „No co ty, wychowasz sama, nie jesteś pierwsza i nie ostatnia”.
Ale każda z nich wracała do swoich mężów, do swoich rodzin, a ja wracałam do pustego mieszkania, w którym wszystko przypominało mi o nim.
Jego kubek na półce, jego koszula na oparciu krzesła. Nie spałam po nocach, trzymałam ręce na brzuchu i pytałam na głos: „Dlaczego? Dlaczego właśnie teraz?”
Byliśmy razem sześć lat. Planowaliśmy przyszłość, rozmawialiśmy o dzieciach, wybieraliśmy imiona. Byłam pewna, że kiedy nadejdzie ten moment, będzie szczęśliwy.
Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Po prostu spakował rzeczy, zostawił klucze na szafce i wyszedł, nawet się nie oglądając.
Stałam w drzwiach, trzymając się za ramiona, jakbym próbowała się nie rozpaść.
Moja mama przyjechała tydzień później. Nie trzeba było jej wiele tłumaczyć – spojrzała na mnie i wszystko zrozumiała. W milczeniu posprzątała, ugotowała zupę i powiedziała: „To twoja droga, córko. Teraz nie zatrzymuj się”.
Jej słowa dodały mi sił. Zaczęłam czytać książki o ciąży, zapisałam się do lekarza, codziennie pisałam coś do notesu, jakbym zwracała się do dziecka. Rozmawiałam z nim, prosiłam o wybaczenie za strach, który nosiłam w sobie.
Kiedy nadszedł czas porodu, poszłam do szpitala sama. Bałam się, ale wiedziałam, że muszę. Moja córeczka przyszła na świat z takim głosem, jakby krzyczała za nas obie.
W tym momencie zrozumiałam, że nie jestem już sama. Zostałam mamą. I nikt, żaden mężczyzna, nie będzie w stanie odebrać mi tego poczucia siły.
Pół roku później napisał. Chciał się spotkać. Napisał, że tęskni, że „nie wiedział, jak postąpić”. Ale ja już byłam inna. Nie czekałam już na niego.
W moim sercu żyła miłość – do siebie, do dziecka, do życia. Odpowiedziałam: „Poradzimy sobie. Bez ciebie”.
Sąsiedzi pytali, jak to wszystko znoszę. Znajomi odwracali wzrok. A ja po prostu szłam dalej. Nie dlatego, że mnie nie bolało.
Ale dlatego, że każda kobieta, która nosi w sobie życie, jest silniejsza niż jakikolwiek strach.
Przeszłam przez zdradę, przez samotność, ale odnalazłam siebie. I to jest najcenniejsze.