Screen youtube
Spotkanie absolwentów było dla mnie po prostu pretekstem, aby wyrwać się z domu, zmienić zwyczajową trasę „praca-sklep-dom” i poczuć się kimś więcej niż tylko mamą i żoną.
Włożyłam sukienkę, której nigdy nie odważyłam się założyć na rodzinne uroczystości, pomalowałam się, ułożyłam włosy. „Po co się tak stroić?” – zdziwił się mąż, przechodząc obok mnie w kuchni.
Uśmiechnęłam się: „Spotkanie absolwentów. Mamy rocznicę, wyobrażasz sobie? Dwadzieścia dwa lata”. Wzruszył ramionami, mruknął coś o „dawno to było” i wyszedł zapalić na balkon.
Nie wiedziałam, dlaczego się denerwuję. Być może bałam się zobaczyć w lustrze obce oczy. Być może bałam się spotkać siebie taką, jaką kiedyś byłam: młodą, zakochaną, naiwną.
Ale nie spodziewałam się, że wśród dziesiątek prawie zapomnianych twarzy nagle zobaczę jego – tego, którego kochałam jak powietrze, którego odprowadziłam do wojska i czekałam, a on nie wrócił. A dokładniej, wrócił, ale już nie do mnie.
Kiedy wszedł do restauracji, poczułam, jak miękną mi kolana. Wysoki, siwy, ale ten sam uśmiech, te same oczy. Jakbym nie słyszała, co mówią wokół.
Ktoś żartował, wznosił toast, śmiał się. A on szedł prosto do mnie. „Alicja…” – powiedział cicho. I już nic nie widziałam, tylko jego. Moje imię z jego ust zabrzmiało jak zaklęcie. Uśmiechnęłam się, jak tylko mogłam. „Cześć, Tadeuszu”.
Nie potrzeba było więcej słów. Siedzieliśmy razem, śmialiśmy się, wspominaliśmy, dopijaliśmy zimne wino i chwytałyśmy chwile.
Opowiedziałam o dzieciach, on – o rozwodzie. I nagle wszystko stało się inne. Nie takie jak wcześniej, nie. Inne – dojrzałe, spokojne, ale niebezpieczne.
Nie umówiliśmy się na kolejne spotkanie. Ale on napisał. Tego samego wieczoru. Pytał, czy dotarłam do domu. I jeszcze coś — jak zawsze pozornie prostego, ale z podtekstem. Odpowiedziałam.
I zaczęliśmy korespondować. Najpierw ostrożnie. A potem… Sama nie zauważyłam, kiedy zaczęłam czekać na jego wiadomości bardziej niż na słowa męża.
Odpowiadałam mu w nocy, kiedy wszyscy spali. Stał się dla mnie jak łyk powietrza. Niebezpieczny, upajający, zakazany.
Nie wiedziałam, co robić. Byłam rozdarta. Nie jestem nieszczęśliwa w małżeństwie. Mój mąż jest normalny. Spokojny. Praca, telewizja, domek letniskowy.
Ale on mnie już nie widzi. Nie zauważa, kiedy płaczę. Nie słyszy, kiedy milczę. A Tadeusz pisał: „Cały dzień myślę o twoich oczach”. A ja odpowiadałam. Pozwoliłam sobie znów być kobietą. Żywą. Pożądaną.
A potem zaproponował spotkanie. „Po prostu porozmawiamy. Jak przyjaciele”. Długo się wahałam. Nie spałam po nocach. I zgodziłam się.
Poszliśmy do kawiarni. Potem do parku. Potem długo siedzieliśmy w milczeniu na ławce, aż wieczór otulił nas ciemnością. Dotknął mojej dłoni.
A ja nie cofnęłam ręki. Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie zapomnieć o wszystkim oprócz niego. W tym momencie zdradziłam. Nawet nie ciałem – duszą. Bo zapragnęłam innego życia.
Wróciłam do domu — mąż już spał. W pokoju unosił się zapach mięty i nocnej ciszy. Położyłam się obok, ale nie mogłam zasnąć. Obok leżał mężczyzna, z którym zbudowaliśmy życie. Ale moje serce było tam — na ławce, w parku, w jego dłoni.
Nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie mogłam zerwać z rodziną, ale nie mogłam też dłużej kłamać. Tadeusz nie naciskał. Nie wymagał. „Po prostu cieszę się, że jesteś” — mówił. Ale widziałam, że czeka. I znowu się wahałam.
Pewnego dnia powiedziałam mężowi. Wszystko. Bez szczegółów. Po prostu: „Znowu spotkałam Tadeusza”. Długo milczał. Potem powiedział: „Zawsze wiedziałem, że go nie zapomniałaś”. Uderzyło mnie to jak grom.
A on wstał, wyszedł na balkon i zapalił papierosa. Nie krzyczał. Nie pytał. Po prostu milczał. A ja stałam w kuchni i trzymałam się stołu, bo ziemia uciekała mi spod nóg.
Kilka dni później powiedział: „Jeśli jesteś z nim szczęśliwa – idź. Nie zatrzymam cię”. Ale nie poszłam. Zostałam. Nie dlatego, że się bałam.
Ale dlatego, że zrozumiałam: życie to nie tylko szalone serce. Ale także o wdzięczności, wspomnieniach, wspólnej ciszy w kuchni wieczorem, kiedy za oknem pada deszcz.
Tadeusz pozostał w moich listach. We wspomnieniach. A życie – z tym, kto nie odszedł, kiedy się potknęłam.
Czasami miłość powraca, aby pokazać nam, czego nam brakuje. Ale nie zawsze – aby pozostać.
Tego dnia postanowiłam wrócić z pracy wcześniej. W głowie miałam prosty plan: zrobić kolację, zapalić…
Znałyśmy się jeszcze z uniwersytetu. Pisałyśmy razem notatki, razem zdawałyśmy egzaminy, razem śmiałyśmy się z…
Mam sześćdziesiąt pięć lat. Kiedy to mówię, ludzie zwykle się uśmiechają, mówiąc: „Eee tam, jeszcze…
Kiedy rodzice mojego męża powiedzieli, że chcą „rozdać wszystko za życia”, nawet się ucieszyłam. Pomyślałam,…
Mama przyjechała do nas w odwiedziny — nie po raz pierwszy, ale tym razem w…
My z Janem jedliśmy kolację — zwykła środa, po pracy, on opowiadał o drobiazgach, ja…