Kiedy mąż poinformował, że wyjeżdża w podróż służbową, nawet się ucieszyłam: „Może zarobi więcej, szybciej spłacimy kredyt, a on odpocznie od domu” – pomyślałam.
Ale już drugiego dnia po jego wyjeździe zrozumiałam, że zostałam nie tylko bez niego, ale także bez wsparcia, które wcześniej odczuwałam.
Teściowa, z którą mieszkałyśmy pod jednym dachem, nagle zmieniła się nie do poznania.
Spojrzała na mnie długim, zimnym spojrzeniem i powiedziała: „Teraz musisz zrozumieć, że mój syn i tak cały czas robi wszystko dla was. On pracuje, zarabia, a ty… Ty siedzisz w domu. Może nadszedł czas, aby zastanowić się, czy masz prawo mieszkać w tym mieszkaniu?”
Byłam zdezorientowana. „Przepraszam, ale to jest też nasz dom, mieszkamy tu razem z mężem” – odpowiedziałam cicho, ale w gardle miałam już gulę.
Córka siedziała obok na dywanie, układała klocki, a ja poczułam, jak ręce mi zesztywniały. Po raz pierwszy przez te wszystkie lata teściowa odezwała się tak, jakbym była obca.
„Nie masz pojęcia, jak bardzo jest zmęczony” – kontynuowała. „Prawie nie sypia w nocy, pracuje, żeby was wyżywić. A ty? Czym się zajmujesz? Dzieckiem? To naturalne. Ja wychowywałam dwoje dzieci i pracowałam. I nie narzekałam. Powinnaś być wdzięczna, że on w ogóle toleruje taką sytuację”.
Chciałam krzyknąć: „A czy on mnie znosi? Kochamy się, jesteśmy rodziną!”
Ale słowa utknęły mi w gardle. Bolało mnie świadomość, że osoba, która powinna być dla mnie oparciem, teraz próbuje mnie wyrzucić za drzwi.
Wieczorem długo siedziałam w kuchni, nie mogłam się uspokoić. Patrzyłam na zdjęcia męża w telefonie i szeptałam:
„Dlaczego wyjechałeś właśnie teraz? Dlaczego zostawiłeś mnie samą z nią?”
Chciałam do niego zadzwonić, opowiedzieć mu wszystko. Ale wiedziałam, że pracuje, ma ważny projekt i raczej nie zrozumie, co czuję.
Córka objęła mnie i sennie powiedziała: „Mamo, nie płacz, jesteśmy w domu”. Te słowa wbiły mi się w serce. Tak, jesteśmy w domu. Ale w tym momencie poczułam się jak gość we własnym życiu.
Kolejne dni były prawdziwą próbą. Teściowa rozmawiała ze mną krótkimi zdaniami, często z wyrzutem. Przestała siadać ze mną do stołu, udawała, że jej przeszkadzam. Zaczęłam łapać się na tym, że chodzę po mieszkaniu jak złodziejka, bojąc się, że zrobię coś nie tak.
Pewnego razu rzuciła: „Wolałabym zabrać wnuczkę do siebie, a ty poszukaj sobie mieszkania”. Wtedy zrozumiałam, że nadszedł czas, aby położyć kres tej sytuacji. Nie mogłam pozwolić, aby moje dziecko widziało, jak jego mama jest poniżana i bezradna.
Kiedy mąż wrócił, po cichu podałam mu walizkę. „Co się stało?” – zdziwił się. Zebrałam się na odwagę i powiedziałam: „Albo szukamy własnego mieszkania, albo nie mogę tu dłużej zostać. Nie pozwolę, żeby nasze dziecko było wychowywane w pogardzie i poniżaniu”.
Długo milczał. Potem przytulił mnie do siebie i cicho powiedział: „Przepraszam. Nie wiedziałem, że przez to przechodzisz. Powinnaś była powiedzieć wcześniej. Wyjedziemy stąd. Chcę, żeby moja rodzina miała dom, a nie pole bitwy”.
Zaczęłam płakać, ale tym razem z ulgi. Zrozumiałam bowiem, że nasz dom jest tam, gdzie jesteśmy razem. I nawet jeśli będzie to małe wynajmowane mieszkanie, najważniejsze, żeby było w nim miejsce na miłość, a nie na urazy.