Kiedy dowiedziałam się, że mój syn zostawił swoją narzeczoną, postanowiłam wszystko wyjaśnić i pojechałam do niej z niezapowiedzianą wizytą. Drzwi otworzył mi chłopak i wszystko zrozumiałam

Nie mogłam się z tym pogodzić. Jeszcze kilka tygodni wcześniej mój syn mówił, że to ta jedyna. Że z nią widzi swoją przyszłość, że przy niej czuje spokój, jakiego nie znał wcześniej.

W jego oczach było wtedy coś pięknego – pewność, jakiej matka nie zapomina. A potem nagle cisza.

Zero wiadomości o ślubie, zero rozmów o planach. Tylko jedno krótkie zdanie przy kolacji:

– Mamo, rozstaliśmy się.

Bez tłumaczenia, bez emocji. Jakby mówił o czymś błahym. Ale ja znam swojego syna. Widziałam, że to go boli.

Przez kilka dni chodziłam po domu, jak cień. Zastanawiałam się, co się stało. Czy ona go zraniła?

Czy może to on zrobił coś, czego żałuje? W nocy nie spałam, a w dzień udawałam, że wszystko jest w porządku. Ale serce matki czuje, kiedy coś jest nie tak.

W końcu wzięłam to w swoje ręce. Wstałam pewnego ranka, ubrałam się i pojechałam do niej. Bez dzwonienia, bez ostrzeżenia. Po prostu musiałam wiedzieć.

Jej dom znałam dobrze. Kilka razy byłam tam na obiedzie. Ładne, spokojne miejsce, pełne zieleni, pachniało zawsze czymś domowym.

Nacisnęłam dzwonek. Serce biło mi jak szalone.

Drzwi otworzył młody mężczyzna. Nie mój syn. Wysoki, pewny siebie, w zwykłej koszulce. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– Dzień dobry… – wymamrotałam. – Czy tu mieszka Anna?

Spojrzał na mnie zdziwiony, ale z lekkim uśmiechem.

– Tak, mieszka. A o co chodzi?

I wtedy ona się pojawiła. Anna. W szlafroku, z wilgotnymi włosami, jakby właśnie wstała z łóżka. Gdy mnie zobaczyła, zamarła.

– Pani Mario… – wyszeptała. – Nie spodziewałam się pani…

Zrobiłam krok do przodu.

– Nie szkodzi. Chciałam tylko zapytać, co się stało między wami. Mój syn nic nie mówi.

Opuszczone oczy, dłonie splecione nerwowo. A ten mężczyzna obok niej – spuścił wzrok, jakby nagle zrobiło mu się głupio.

– Tak wyszło… – powiedziała cicho. – Nie chciałam go ranić, ale… spotkałam kogoś.

Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

– To on? – zapytałam, wskazując na mężczyznę.

Skinęła głową. I wtedy wszystko stało się jasne.

Nie umiałam nic powiedzieć. Patrzyłam na nią – młodą, piękną, zakochaną. Nie było w niej złości, tylko spokój. Taki, który mają
ludzie, którzy są na właściwym miejscu.

– Myślałam, że byłaś dla niego kimś wyjątkowym – powiedziałam po chwili.

– On jest wyjątkowy – odpowiedziała. – Ale czasem życie prowadzi nas w różne strony.

Nie potrafiłam się gniewać. Wyszłam, życząc im wszystkiego dobrego, choć w środku wszystko we mnie krzyczało.

Wróciłam do domu. Syn siedział w kuchni, pił kawę.

– Byłaś u niej, prawda? – zapytał spokojnie.

– Byłam. I już wiem – odparłam.

– Nie chciałem, żebyś się martwiła – powiedział po chwili ciszy.

– Martwiłam się, bo cię kocham – odpowiedziałam. – Ale wiesz… może dobrze, że tak wyszło. Może życie zabrało ci jedną osobę tylko
po to, żebyś kiedyś spotkał tę właściwą.

Po raz pierwszy od tygodni się uśmiechnął. Taki prawdziwy uśmiech, nie wymuszony.

– Może masz rację, mamo.

A ja zrozumiałam, że właśnie tak wygląda dorosłość naszych dzieci. Musimy pozwolić im upaść, żeby mogli się podnieść. Musimy nauczyć się nie chronić ich przed życiem, tylko wspierać, kiedy świat się wali.

Wieczorem widziałam, jak długo coś pisał w telefonie. Uśmiechał się. I wtedy wiedziałam – będzie dobrze. On jeszcze znajdzie tę, która zostanie. A ja… ja wreszcie nauczyłam się odpuszczać.

Mój mąż od dawna prosi mnie, żebym zaprzyjaźniła się z jego mamą, chociaż udowadniałam mu, że ona mnie nie lubi: „Zrobię wszystko, żeby się z tobą rozstał”

Zawsze pomagałam mojej mamie na emeryturze, a ona okazało się, że całą moją pomoc przekazywała mojej młodszej siostrze: jak po tym wszystkim wierzyć najbliższej osobie

Moja macocha nigdy nie troszczyła się o mnie tak jak o swoją córkę, ale kiedy się zestarzała, a córka wyjechała za granicę, przypomniała sobie o mnie: „Córko, przyjedź, zostałam sama”